Bali, kokos, Indonezja

Indonezja | Bali Centr-Pd

autor Ewa
2 komentarze

Połowa grudnia za nami, więc czas uciekać z Lowiny, która była dla nas nieco dziwnym miejscem. Już nawet pomijając warunki hoteliku, brudną plażę pełną ptactwa domowego i piasku w kolorze brzydko-brudno-ciemnym, to nawet jedyna knajpka na plaży (zwana „Reggae Bar” z wielkim Bobem Marleyem na ścianach) zadziwiała ciszą i brakiem pozytywnej energii. Gdy weszliśmy i zapytałam, czy nie mogliby puścić jakiejś muzyki, to zdziwiona pani odpowiedziała, że w sezonie mają muzykę na scenie, ale teraz nie (…?! w reggae’owej knajpie bijącej oczywistymi kolorami i Marleyem po oczach??…). No więc wyszliśmy. Było to specyficzne miasteczko, więc nie ma co się nad nim dłużej rozwodzić.

Udaliśmy się dalej, do Ubud – kolebki kulturalnej w centrum wyspy, gdyż miało być ładnie, ciekawie i bardziej rozrywkowo. Poza tym Romek miał swoją dość okrągłą rocznicę urodzin, więc zamiast plaży z kurczakami do towarzystwa, wolałam kupić parę smakołyków i innych elementów tworzących namiastkę imprezy ;)

Urodziny

oraz zabrać go do jakiegoś spa i na bilarda (w knajpie z muzyką!;). Czy ja już wspominałam, że na Bali wszędzie można skorzystać z możliwości specjalistycznego masażu balijskiego za grosze? To jest nieprawdopodobne jak dużo więcej płacimy za to w Polsce, a tam na każdym kroku ma się kogoś kto zrobi to o niebo profesjonalniej i do tego każdego stać na taką przyjemność… Trudno się nie skusić – polecam! ;) Zwłaszcza, że do wszelkich zabiegów dodawane są najpiękniejsze kwiaty świata ;) – plumerie. Mają cudowny, kojący zapach (każdy kolor pachnie inaczej!) i podobno wydzielają sok o właściwościach nawilżających (że o estetycznych doznaniach nie wspomnę:) I choć nazwa przywodzi na myśl inny, wspaniały zakątek Ziemi, to mi chyba już do końca będą się one kojarzyły głównie z salonami spa na Bali…

Kambodża :)

Natomiast to, co ucieszyło w Ubud już na samym początku, to ozdoby świąteczne (w końcu!) na wejściu do hotelu – Jalan Jalan Villas & Spa. A i wewnątrz ogólnie okazał się całkiem przytulny (choć już świątecznych elementów chyba brakło w sklepie na całość obiektu;)

Ubud hotel 1
Ubud hotel 2
Ubud hotel 3

Samo miasteczko również okazało się całkiem pozytywne. Dużo fajnych knajpek, masa sklepików z rękodziełami i pamiątkami, oczywiście salony masażu na każdym kroku i inne kolorowe butiki, sklepiki, markety… niby wszystko kameralne i nieduże, a jednak poczuliśmy się w końcu jak w miasteczku, a nie na wsi. Do tego, gdy udało się znaleźć duży supermarket z małym stolikiem (ale jednak!) pełnym ozdób świątecznych, to z godzinę nie mogłam od niego odejść i przekładałam w rękach wszystko z tęsknotą i radością zarazem ;)).
Z miejscowych atrakcji odwiedziliśmy zarówno Ubud Palace (Pałac królewski w Ubud)

Ubud Palace 1
Ubud Palace 2

jak i Monkey Forest (Małpi Gaj, czyli coś na zasadzie parku, gdzie żyje na wolności masa małpek rozpieszczanych przez turystów owocami)

Monkey Forest

i przeszliśmy też przez słynny Ubud Market (targ), co było akurat najkrótszym doświadczeniem. Sprzedający niemal rzucili się na nas, wciskając różne rzeczy do sprzedania do tego stopnia natarczywie, że osaczeni i zahukani wyszliśmy stamtąd szybciej niż weszliśmy. To jest dość charakterystyczne w takich miejscach, że nie ważne czy masz kasę czy nie, jesteś przyjezdnym – jesteś bogaty. I nie ma to tamto! Nie da się przekonać nikogo że jest inaczej. Jednak nie tylko w Ubud było to uciążliwe. W Padang Bay, czy Kucie również z wszędąd dobiegały nas głosy nawołujące do kupienia, zobaczenia, wejścia do sklepu, zmierzenia, spróbowania, powąchania;), zamówienia… A tekst: „taksi for tumoroł?” (taksówkę na jutro?) wychodził nam już bokami i przyprawiał wręcz o agresję ;). Dlaczego na jutro? Bo standardowa odpowiedź takiego podróżnego jest, że: teraz zwiedza, idzie zjeść, dopiero przyjechał, cokolwiek. Więc przedsiębiorczy taksówkarz załatwia sobie robotę już z wyprzedzeniem, zanim go konkurencja uprzedzi.

No i ok, ale KAŻDY taksówkarz podchodzi do Ciebie i na każdym kroku pyta: „taksi for tumoroł?”, [dwa kroki do przodu], „taksi for tumoroł?”, [krok], „taksi for tumoroł?”, [krok], „taksi for tumoroł?” [pół kroku], „taksi for tumoroł?”, [noga przygotowuje się do kroku] „ju łona baj samting?” (zechciałbyś coś kupić?) i jakiś szal zostaje wepchnięty pod nos, a gdy zakręcisz głową na nie, już słyszysz z dwóch stron ulicy „masaaaż?” (nie muszę tłumaczyć?;) i „taksi for tumoroł?”……. i tak całą drogę gdziekolwiek, kiedykolwiek się idzie! Po pewnym czasie – już z lekkiego dystansu – to zaczyna bawić, ale tam na miejscu jest to dość męczące, gdy nie da się spokojnie nigdzie przemieścić, bez zbytniej natarczywości transportowych, czy kupieckich tubylców ;).

Po kilku dniach spędzonych w Ubud udaliśmy się w miejsce, które zauroczyło nas zaraz po przyjeździe na Bali – Padang Bay. Jednak tym razem zostawaliśmy tam na dłużej niż kilkanaście minut. Znaleźliśmy nieopodal tej pięknej plaży stosunkowo tanie noclegi i zatrzymaliśmy się na kilka dni. Okazało się nawet, że ładne plaże w tej okolicy były aż dwie(!), ale na jednej z nich zacumował sobie taki większy stateczek, zajmując połowę brzegu… (szczegół, że jest to jedna z naprawdę nielicznych, białych i ładnych plaż na Bali…)

Padang Bay plaża

ale przy drugiej (Blue Lagoon) nic takiego już nie stało, a znajdująca się tam knajpka serwowała – między innymi – mleko kokosowe prosto ze świeżych owoców, otwieranych bezpośrednio przy klientach :)

Mleczko kokosowe

Niestety smak nas nieco rozczarował (a chyba głównie Romka, który zawsze uwielbiał wszystko co kokosowe), ale dla samego klimatu i tak było warto ;)
Mieliśmy też tam ciekawy przykład skrzyżowania kultur, gdyż – nie każdy pewnie wie, ale – na Bali tradycyjne zabudowy domów, wyglądają trochę jak duże wiklinowe szafy. Drzwi nigdy nie mają typowych klamek, a takie okrągłe uchwyty na obu skrzydłach, by można było spinać je kłódką w celu zamknięcia. Natomiast oba skrzydła są jakby wycięte w ścianie i nie do samego dołu, jak to zwykle bywa, więc zawsze trzeba przekroczyć taki wyższy „próg” by wejść do środka, co sprawia wrażenie „wchodzenia do szafy” a nie do pokoju/domku ;)

Padang Bay hotel 1

A w naszym hoteliku Alola Inn, mieliśmy takie właśnie domki z jednej strony, a z drugiej mocno południowo-amerykańskie klimaty kolorystyczne.

Padang Bay hotel 2
Padang Bay hotel 3

Bardzo nam się to miejsce podobało, a chyba jeszcze bardziej wyluzowani właściciele, którzy stwierdzali, że nie mają ograniczeń czasowych na śniadanie(!), czyli kiedy wstaniemy to przyjdziemy :) piękne! Jak to ładnie ujął jeden z nich na początku „przecież jesteście na wakacjach – chill out” :D Możecie sobie wyobrazić jaką sympatię zdobył z naszej strony ;))
W każdym razie ja się poopalałam, Romek „posnoorklował” i pojechaliśmy dalej.

Nasz ostatni przystanek to Kuta i to tam mieliśmy spędzić święta…
Szczęście zaczęło się do nas uśmiechać, bo nie dość, że udało nam się dostać pokój po bardzo promocyjnej cenie, w bardzo dobrym hotelu – Royal Singosari Kuta, to jeszcze z powodu jakichś pomyłek organizacyjnych dostaliśmy taki o podwyższonym standardzie! No… w takich warunkach łatwiej znieść święta z dala od domu ;) A do tego śniadania poprawiały nastrój co rano, tak bogatą ofertą porozstawianą na wielu stołach wokół, że mogliśmy znów się nieco podtuczyć :D
Mając minimum (ale jednak) ozdób świątecznych, czy gadżetów do wygłupów przed obiektywem ;)

Boże narodzenie na plaży

i nawet świątynię pod samym hotelem (wprawdzie nie tej religii, ale zawsze…;)

Świątynia

byliśmy gotowi do najdziwniejszych Świąt Bożego Narodzenia w swoim dotychczasowym życiu.

I choć – słuchając opowieści z Polski o przygotowaniach do Wigilii, czy oglądając zdjęcia wypieków i choinek na zdjęciach – tęsknota i poczucie odległości rosło do ogromnych rozmiarów, to i w takich warunkach udało nam się jakoś odnaleźć.

Klimatyczna restauracja wśród ogrodów i świec, z piękną choinką, świątecznymi piosenkami w tle i doskonałym szefem kuchni, ugościła nas w Wigilijny wieczór na przepysznej rybce :). Same dni świąteczne natomiast przeminęły na ostatnich spacerach, skypowych rozmowach z rodzinką i pakowaniu do dalszej drogi… A podekscytowanie rosło, bo kolejnym kawałkiem świata do którego zmierzaliśmy była AUSTRALIA!
Nasza (nieco przydługawa) przygoda na Bali dobiegła końca…

Bali plaża


A racja, delfiny!
Dla zaintrygowanych zakończeniem poprzedniej części o Bali napiszę;), że po długich poszukiwaniach, udało nam się zobaczyć całe stada!! To nieprawdopodobne wrażenie płynąć obok tych pięknych zwierząt, które nijak nie zniewolone, żyją sobie swobodnie w jednej z najcieplejszych wód świata…:)

Delfiny

2 komentarze
0

Powiązane wpisy

Napisz co myślisz!

2 komentarze

Aneta Wilek 18 września 2015 - 22:29

Super że udało się doczekać delfinów! To moje marzenie <3

Reply
Ewa 30 września 2015 - 22:07

No to trzymamy kciuki za zrealizowanie tego marzenia, bo warto! :)

Reply

Ta strona korzysta z ciasteczek (cookies), dzięki którym może działać lepiej. Zamknij, akceptuję Zapoznaj się z polityką prywatności i plików cookies.