Chiński angielski

Chiny | Małe podsumowanie

autor Ewa
2 komentarze

Udało się skompletować wpisy ze wszystkich miejsc odwiedzonych w Chinach, więc czas na małe podsumowanie, zanim przejdziemy do następnego kraju.
Miesiąc spędzony w jakimś miejscu to zarazem sporo jak i bardzo mało. Sporo, by zaobserwować masę odmienności względem europejskich krajów, ale mało, by poznać wszystkie miejscowości, wszelkie zwyczaje, czy by potrafić powiedzieć coś więcej na wiele tematów.
Często pytacie mnie na zasadzie: „No ok, ale to w takim razie podobało Ci się tam, czy nie? Poleciłabyś?”
No więc odpowiadam tutaj :)

Architektura – tak różna od naszej – potrafi zauroczyć! Kiedy jeszcze poznaje się jakieś historyczne aspekty mające wpływ na taki właśnie kształt, tę rzeźbę, czy akurat okrągły dach a nie prostokątny, to nabiera to wszystko specjalnego smaczku. To jedno, ale pisząc o tym kraju, oczywiście należy wspomnieć też o jedzeniu. Mówi się, że normalnie człowiek je, żeby móc żyć; Chińczyk natomiast żyje po to, by móc jeść :). Niby zabawne, ale jakie prawdziwe! I nie ma się co dziwić, bo różnorodność potraw, smaków, kolorów i pomysłów potrafi zaspokoić każde podniebienie.

Niestety w Chinach trzeba mieć sporą tolerancję na coś, co u nas nazywa się „kulturą osobistą”. I to nawet nie chodzi o to, że oni jej nie mają. Chodzi o to, że nie mają jej w pojęciu naszym, natomiast w swoim własnym pewnie jak najbardziej. A może wcale nie potrzebują czegoś takiego? Wszystko jest uwarunkowane tym, w czym się wychowujesz i jakie zasady (lub ich brak) tam obowiązują. W Chinach np wszystko co nie jadane wypluwane jest na stół. Bez krępacji, czy przykrywania serwetką. Śmieci lądują na, pod i dookoła stołu, a po najedzeniu się zostawiają wszystko w takim bałaganie jak było najwygodniej i ktoś to pewnie posprząta. Dodatkowo – zgodnie z założeniami chińskiej medycyny – jeśli coś niezdrowego „siedzi w nich”, należy się tego pozbyć. Od razu! Czyli generalnie zawsze i wszędzie, bez względu na porę, miejsce, czy towarzystwo, Chińczycy odkrztuszają, charkają, smarkają (na podłogę), kichają (bez zakrywania ust), kaszlą, wymiotują, plują… Dzieci to nawet sikają gdzie popadnie (prawdziwym przegięciem dla mnie było spacerowanie po muzeum Armii Terakotowej z dzieckiem na rękach, któremu mama rozłożyła nogi, a ono sikało bezpośrednio na piękną, muzealną posadzkę po której spacerowali inni turyści…:/). Przyznam, że moje poczucie estetyki bardzo cierpiało w Chinach i do samego końca nigdy nie potrafiłam cieszyć się tym co zwiedzałam, czy gdzie przebywałam, bo opisane powyżej zachowania nie były pojedyncze, czy rzadkie. Biorąc pod uwagę stopień zaludnienia w Chinach i to, że te naturalne ich odruchy mają wpojone od dziecka w sporej większości, to możecie sobie wyobrazić jak to wygląda! A właściwie brzmi… Jeden wielki szpital płucny! ;) I nie tylko…

Muszę jednak dodać, że nie wszyscy są właśnie tacy. Są oni w ogromnej mniejszości, ale na szczęście są. To zazwyczaj młodzi ludzie, którzy albo podróżują po świecie i zaobserwowali, że w innych krajach tak się nie zachowuje, albo pozostałości inteligencji, która została okrutnie wymordowana w poprzednim stuleciu. Bardzo dobrym przykładem jest mąż Natalii – Fan. Już w pierwszych minutach spotkania po naszym przyjeździe do Kunmingu zauważyłam, że jak kaszlał, to wychodził do przedpokoju. Byłam w szoku, ale jakim pozytywnym! Do samego końca pobytu u nich, nie rozczarował mnie i odzyskałam wiarę w ludzi ;) i to, że kiedyś może w Chinach zachowania się zmienią…

Właściwie to ktoś nieco się stara, by tak się stało, czego przykładem może być np tabliczka na dworcu w Shilin, uwieczniona na naszym zdjęciu nad wpisem (świadcząca również o znajomości j.angielskiego w Chinach;)), czy masa koszy na śmieci z których wszystkie są podzielone na część do recyklingu i pozostałe – nieprzetwarzalne odpadki. Na razie chyba tylko my wrzucaliśmy śmieci do odpowiednich przegródek, choć nie wiem po co, skoro nikt inny tego nie robił…

Ale owe nieskrępowane nijak zachowania, to był główny aspekt „odpychający” w tym potężnym kraju. Poza tym to jest bardzo życzliwy naród, chętny do pomocy i skłonny do dzielenia się z innymi. I choć prawie nikt nie mówi tam po angielsku, to starają się mimo to uśmiechać i próbować porozumiewać na ile to możliwe. Z innej strony, zjawiskowość białego człowieka na swój sposób ich fascynuje, ale nie napawa wrogością. Ani raz nie zauważyliśmy, by ktoś krzywo się na nas popatrzył, na zasadzie „turyści!…”, tylko z zainteresowaniem się przyglądali i na uśmiech zwykle odpowiadali uśmiechem. Poza tym żyją sobie swoim życiem i pomimo ogólnej powściągliwości, uśmiechają się wewnętrznie. Często wychodzą na ulice i wspólnie tańczą, ćwiczą, muzykują, czy grają w karty. To dość niezwykłe dla kogoś spoza, kto nagle spotyka całe grupy ludzi, którzy na jakimś placu czy w parku np ćwiczą Tai Chi i nie zważają na nic ani nikogo. Bez skrępowania i w skupieniu potrafią oddawać się swoim zajęciom.

Ciekawe też jest zagęszczenie parasolek w tych wszystkich miejscach. W Chinach generalnie opalenizna jest niemodna ;) i większość kobiet (ale i nie tylko), stosuje duże ilości kremu z filtrami i nosi ze sobą parasolki. Ot, takie praktyczne podejście, bo przydaje im się i na słońce i na deszcz :).

A przy tym wszystkim warunki naturalne mają piękne! Ogromne tereny górzyste, lasy naturalne, lasy skalne, kamienie szlachetne gdzieś pomiędzy tym wszystkim, no i oczywiście ocean przy brzegach i bardzo bogata i kolorowa tradycja utrzymywana jeszcze w wielu miejscach. Ciekawym sposobem obejrzenia choć namiastki tego jest podróżowanie przez Chiny pociągami. Widoki za oknem, ludzie wewnątrz, a przy tym wszystkim warunki czasem lepsze niż w polskich kolejach ;).

Dlatego – reasumując – wg mnie warto pojechać, zobaczyć to wszystko, popróbować, poznać i przekonać się osobiście jak tam jest. A czy będzie się miało ochotę wrócić, to już jest kwestia bardzo indywidualna :)

2 komentarze
0

Powiązane wpisy

Napisz co myślisz!

2 komentarze

What is up Daria 17 sierpnia 2016 - 14:42

Fanką Armii Terakotowej nie jestem, bo uważam, że jest przereklamowana :) W Kunmingu byłam jak spadł śnieg – taka anomalia – więc też mnie nie zachwycił. Mieszkałam / zaraz znowu będę mieszkać w Chengdu :) bardzo urokliwe miejsce. Możesz do mnie zajrzeć na bloga, zobaczysz co, ja widziałam :)

Reply
Ewa 11 października 2016 - 22:18

Ciekawa opinia z tym przereklamowaniem Armii Terakotowej :) wierzę, że wiele ludzi jedzie tam z rozpędu i poniekąd dlatego, że "wszyscy tam jeżdżą", niemniej nie można chyba odmówić miejscu z taką historią, pewnej magii. Do tego precyzja, z jaką wykonano posągi, to jest jednak jedno wielkie dzieło sztuki (albo ogrom mniejszych). To może być kwestia gustu na pewno, ale osobiście miałam dreszcze będąc na miejscu, choć mam wielką dawkę przekory w sobie i z założenia nie przepadam za odwiedzaniem miejsc "oklepanych". A jednak każdy kamyczek, który jest elementem historii starszej niż 300 lat, przyprawia mnie o mega pozytywną gęsią skórkę ;) Zwłaszcza, że mogłam jeszcze na żywo obserwować prace archeologów! Dlatego dla mnie perełka nieopodal Xi'an wprost wy-mia-ta! :D
Pozdrawiam, Ewa ;)

Reply

Ta strona korzysta z ciasteczek (cookies), dzięki którym może działać lepiej. Zamknij, akceptuję Zapoznaj się z polityką prywatności i plików cookies.