Brisbane, Australia

Australia | Gold Coast i Brisbane

autor Ewa
0 komantarz

Lot do wymarzonej Australii miał tylko jedną wadę – międzylądowanie w Kuala Lumpur. Kto czytał bloga na bieżąco ten wie, dlaczego nie lubimy tego miejsca. Zresztą musieliśmy mocno zawrócić, by znów przelecieć nad Indonezją i kawał jeszcze Oceanu dalej… bez sensu. Ale ceny lotów niektórych bezsensowności nie rozumieją, więc zacisnęliśmy zęby, ubraliśmy się ciepło do samolotu malezyjskich linii lotniczych;) i czekaliśmy na miejsce docelowe – Gold Coast.

Po zderzeniu z cenową rzeczywistością, wylądowaliśmy na twardym betonie, z nosem niemal przy krawężniku. Ale czas gonił do przodu, więc postanowiliśmy nie rozczulać się nad sytuacją naszych portfeli, zapakowaliśmy plecaki do lotniskowych schowków i pojechaliśmy prosto na jedną z najsłynniejszych plaży świata – Coolongatta, z widokiem na wybrzeże Gold Coast.


Gold Coast
Coolongata

No…. różni się nieco od naszego Bałtyku – nie powiem!:)) Upał był niemiłosierny, słońce parzyło w skórę, dochodziło południe i na plaży nawet patyka dającego cień nie było. A jednak było tak pięknie, że nie chciało się siedzieć w cieniu i biegło niemal prosto do wody!

A w wodzie „zonk”… była zaskakująco zimna, wręcz lodowata i nawet Romek nie wszedł dalej niż do kostek, a to akurat nie było normalne ;). A jednak Australijczykom zdawało się to nie przeszkadzać i kąpali się w niej bez szemrania. Pewnie kwestia przyzwyczajenia, w każdym razie my – zaraz po ciepłym Oceanie wokół Bali i jeszcze cieplejszym przy Tajlandii – zrobiliśmy się nieco bardziej wybredni ;). Niemniej plaża cudna, widok na Gold Coast niezwykły, a muszelki ułożone w adres internetowy naszego bloga do dziś przypominają o tym, jak spaliłam sobie plecy „pisząc muszlami” na piasku Coolongatty ;))

gonimyslonce.pl

Swoją drogą musicie przyznać, że jest nie lada osiągnięciem spalić się na słońcu w Australii, po miesiącu spędzonym na Bali, prawda?… no. Można!
„Gonimyslonce.pl” z muszli było, „Happy New Year 2013″ (tym razem wyskrobane patykiem na piasku) też, więc można było jechać do Brisbane na nocleg.

Happy New Year 2013

Jak to dobrze znaleźć w tym ekskluzywnym zakątku świata możliwość mieszkania poprzez Couchsurfing! Zwłaszcza, że gdy zawitaliśmy na miejsce, czekała na nas przepyszna kolacja z mięskiem BBQ, sałatką i pysznym, zimnym winkiem :). Takie wakacje rozumiem! Nawet aloesowy żel chłodzący na spalone plecy dostałam :D.

Za to następny dzień nie był już taki kolorowy, bo przypomniało nam się „zderzenie z krawężnikiem” wspomniane na początku i australijskie ceny zaczęły mocno dawać się we znaki. Normalnie można przeliczać wszystko razy trzy (w myśleniu złotówkowym), ale miejsce które odwiedziliśmy, czyli Southbank – ulubioną dzielnicę mieszkańców Brisbane – trzeba potraktować zupełnie osobno. Brak normalnych sklepów, szalenie drogie restauracje czy kawiarnie i taki przeciętny podróżnik z Polski mógłby w tej krainie luksusu i przepychu zwyczajnie umrzeć z głodu. I prawie tak było. Ale poza tym, że był to dzień kryzysu emocjonalnego pod znakiem głodu i nędzy, to zobaczyliśmy kilka naprawdę ładnych miejsc :)

Brisbane parkland
Southbank
Southbank
Southbank park
Southbank

Natomiast kolejny dzień minął nam na refleksjach o życiu i przemijaniu :) bo kobieca strona naszego duetu obchodziła właśnie swoje urodziny. Dlatego żeby nie dać się złamać przez system monetarny, wybraliśmy się do Muzeum „ScienCentre”, które przysporzyło nam masę radości i zabawy, a kawa z pysznym deserem pozwalała chwilowo zapomnieć o tym, że jesteśmy spłukani.

Muzeum - samolot
Muzeum - sterowiec
Muzeum - głowa
Ibis

Ale wieczór… ha! wieczór to dopiero była uczta! Lepiliśmy pierogi dla całej Couchsurfingowej Rodzinki!:D I wbrew pozorom to wcale nie było złe doświadczenie, bo zrobiła się iście domowa atmosfera, a do tego dawno nie jedliśmy własnoręcznie lepionych pierogów :). Dlatego wraz z naszą międzynarodową ekipą (obok nas był Australijczyk, Łotyszka i Niemiec) zasiedliśmy do kolacji prezentując polskie smaki, dyskutując o tradycjach świątecznych w naszych krajach i wieeelu innych tematach, popijając dużą ilością wina :). To był naprawdę fajny, urodzinowy dzień.

A rano… pożegnanie, samolot i spełnienie kolejnego marzenia – witanie Nowego Roku z widokiem na Operę w Sydney, błyszczącą od sztucznych ogni :). Ale o tym już w kolejnym wpisie…

Muzeum - Ziemia

0 komantarz
0

Powiązane wpisy

Napisz co myślisz!

Ta strona korzysta z ciasteczek (cookies), dzięki którym może działać lepiej. Zamknij, akceptuję Zapoznaj się z polityką prywatności i plików cookies.