Mirissa, wieloryby, Sri Lanka

Sri Lanka | Mirissa i wieloryby

autor Ewa
12 komentarzy

Widział ktoś z Was kiedyś płetwala błękitnego na żywo? My jeszcze nie i przyszedł właśnie czas, by to zmienić. Spotkanie z takim olbrzymem musi być niezwykłym przeżyciem zwłaszcza, że to – podobno – największe zwierze w historii Ziemi! No i tak się składa, że w Oceanie Indyjskim, na południe od Sri Lanki, ma się niemal pewność na zobaczenie tych ssaków na własne oczy (a przynajmniej w okresach ich migracji). W tym celu organizowane są codzienne rejsy – mniejszymi i większymi łodziami – na które tłumnie wyruszają turyści, już od nieludzko wczesnych godzin porannych, czyli od ok 4-tej…

Wybraliśmy się i my, bo Romek uwielbia morskie stworzenia, a ja… a ja staram się nie przepuszczać okazji na niezwykłe spotkania.;) Naturalnie, podniesienie się przed czwartą w nocy, zaszczepiło w mojej głowie sporą chęć rezygnacji z wyprawy. Jednak była już opłacona z góry, więc postarałam się nie marudzić za wiele o tym, jak negatywnie wpływa na człowieka mała ilość snu i poczłapałam za Romkiem w kierunku nowej przygody…

Najpierw właściciel guest house-a zapakował grupkę rozespanych osób w dwa samochody, po czym jechaliśmy blisko godzinę – jeszcze po ciemku – w kierunku Mirissy. Gdy dotarliśmy do portu, byliśmy pod wrażeniem ilości łodzi i wycieczek, które tego dnia (jak i każdego innego) wypływają z turystami w poszukiwaniu morskich olbrzymów. Oczywiście standard i wielkość statków różniły się znacznie, ale nasz wydawał się całkiem wystarczający i fajny. Zajęliśmy miejsce na dole, by u góry nie „spalić się” za bardzo i czekaliśmy na wypłynięcie.

Dostaliśmy kawę oraz herbatę i… czekaliśmy. Siedzieliśmy i… czekaliśmy. Większość łodzi wypłynęła już dawno, a my czekaliśmy… Przyszedł prowiant (super-pikantne bułki, banan i jajko), więc zjedliśmy i… nadal czekaliśmy!! Po równych dwóch godzinach oczekiwań, podjechał „nieźle wypasiony” samochód, z którego wysiadła grupka ludzi wyglądająca na dość zamożną rodzinę. Ale zamiast biec do środka (z choć trochę przepraszającymi minami), oni witali się i radośnie dyskutowali. Hm, wszyscy czekający – mający świadomość, że dwie godziny dłużej można było pospać – nie wiedzieli co się dzieje i już prawie tupali z niecierpliwości, ale niewiele to zmieniało.

W końcu łaskawie wsiedli i wypłynęliśmy! No.:)

Na początku podekscytowanie pomagało zapomnieć o przydługawym oczekiwaniu, ale z czasem rejs stawał się coraz bardziej męczący. Widok monotonny, pogoda dość chłodna, fale potężne i pikantne bułeczki zaczęły o sobie przypominać. Do tego zimna woda z coraz głębszego Oceanu, chlapała po nas intensywnie, nie zostawiając z czasem suchej nitki. Jednak to był dopiero początek męki, bo jedno z „zamożnych dzieciaków” dostało dość ostrej choroby morskiej, a łódź coraz mocniej skakała po falach, więc kolejne osoby zaczęły się do tych dolegliwości przyłączać… Romek nigdy nie miewa takich problemów, więc nie czuł się nijak źle, a ja przed wycieczką (profilaktycznie) zażyłam bardzo skuteczny odpowiednik aviomarinu.

I może udałoby się przetrwać, ale fala „chorych” poszerzała się na coraz większe grono turystów do tego stopnia, że złapałam jeszcze dodatkowy aviomarin do żucia i starałam się nie słuchać i nie widzieć… nic! Płynęliśmy coraz dalej i dalej… i miało się wrażenie, że niedługo będzie widać brzeg Malediwów, a Ocean i pogoda stawały się coraz bardziej nieznośne. Można by długo opisywać to wszystko, ale chyba nie ma to większego sensu, bo takie coś trzeba przeżyć, by zrozumieć koszmarność sytuacji. W każdym razie na około 50 osób na statku, mniej więcej 3 z nich nie miało żadnych dolegliwości (w tym Romek). Choć możecie uwierzyć, to co działo się naokoło nich nie było specjalnie komfortowe.;) „Szpital” na łodzi wyglądał żałośnie, lecz  nagle – dosłownie znikąd – pojawiła się nowoczesna motorówka. Nie mogliśmy uwierzyć, ale oni zabierali „spóźnialskich”, by odstawić ich na ląd (choć faktem jest, że znieśli chyba najgorzej dotychczasowy rejs). Wtedy okazało się, że była to rodzina lankijskiego prezydenta… Hm, na tyle statków musieli wypłynąć akurat naszym?? Najpierw spóźniają się dwie godziny, potem zaczynają falę choroby morskiej, a na końcu poddają się i uciekają na oczach wszystkich, którzy wiele oddaliby za ucieczkę z tej łodzi w cho… tego no..  daleko!;) Na szczęście wszystkie fioletowo-zielono-blade postacie nie miały już sił na większą irytację i z zazdrością tylko spoglądały za szybko oddalającą się, w kierunku lądu, motorówką…

Minęło kilka godzin znęcania się Oceanu nad nami i pojawiły się delfiny. Małe i rzadko wyskakujące, ale jednak. Romek i kilka osób zerwało się do oglądania, a ja (z innymi ledwie-żyjącymi) zostałam na miejscu, oparta o barierkę i uciekałam myślami do tego, czy jakbym tak wypadła (przy tym podskakiwaniu na falach) i utopiła się, to czy szybko zakończyłby się ten koszmar, czy może bardzo szybko? No i czy warto?…;) Romek chyba wyczytał to z mojej twarzy, bo krzyknął żebym się mocno trzymała i nie wypadła za burtę… Mruknęłam tylko pod nosem, żeby robił zdjęcia, to mi pokaże w hotelu* i… ze zmęczenia zasnęłam.

Jest to jeden z tych momentów zniżki emocjonalnej podróżnika, gdy zastanawia się, czy jednak podróżniczy program telewizyjny nie byłby tańszym i wygodniejszym rozwiązaniem, skoro i tak obejrzy się coś tylko na zdjęciach…;))

Obudziłam się po jakimś czasie, bo łódź płynęła zaskakująco spokojnie i równo. Wracaliśmy już z falą. Na ląd! Wiedziałam, że gdyby wieloryby się pojawiły, Romek na pewno by mnie obudził. Skoro tego nie zrobił, to znaczy, że ich nie było. Upewniłam się pytając, na co smutno kiwnął głową. I tak oto smętna, rozespana – a przede wszystkim – bardzo rozczarowana grupa bladych turystów, wracała po kilku niezapomnianych(!!) godzinach do Mirissy i swoich hoteli.

W naszym guest house-ie obsługa nie mogła uwierzyć, że widzieliśmy tylko delfiny i nic więcej. Podobno musieliśmy fatalnie trafić i kiepska pogoda wzburzyła fale oraz ukryła zwierzęta. Właściciel, który sprzedawał bilety i namawiał na wycieczkę, dawał wtedy gwarancję spotkania wielorybów, albo miał zwrócić kasę. Kasy nie zwrócił, ale załatwił, że mogliśmy na następny dzień, przy lepszej pogodzie, płynąć jeszcze raz [hahaha dobre!…]. Mnie by nikt nawet zaprzęgiem wielorybów już nie zaciągnął na taką łódź, wgłąb  t-e-g-o  Oceanu, ale Romek się wahał. Namawiałam go by płynął, a ja chętnie popatrzę na  ten żywioł ze STAŁEGO lądu. Jednak gdy okazało się, że w środku nocy sam musi dostać się jakoś do Mirissy (co było prawie niemożliwe lub cenowo absurdalne) to zrezygnował. W końcu niejedna wyprawa jeszcze przed nami, więc na pewno będzie inna okazja na spotkanie tych zwierząt.:)

Na pocieszenie zostaje nam kilka zdjęć oraz filmik z delfinami. I choć słabo je widać to – przynajmniej jedno z nas – zapamięta tę wycieczkę do końca życia! ;)

 [Zdjęcia są szare, bure, przekrzywione i niewyraźne – owszem – ale jest to świadome zaprezentowanie właśnie takich, nieobrobionych fotografii, bo świetnie oddają charakter opisanej wycieczki…;))]

12 komentarzy
0

Powiązane wpisy

Napisz co myślisz!

12 komentarzy

zof 26 listopada 2014 - 10:26

Trochę szkoda. Ale delfiny to też zawsze jakieś pocieszenie, nie?

Reply
Ewa 26 listopada 2014 - 12:19

Jasne, choć szczerze mówiąc ja nie miałam sił ich oglądać….. ale Romkowi pewnie ulżyło, że chociaż ukochane delfiny wypatrzył. ;)

Reply
Tatiana 26 listopada 2014 - 10:26

No my widzieliśmy – i mogę zapewnić, że nic nie straciliśmy. te piękne zdjęcia, jak one przepływają pod łódką i widać ich w całości – to nie tam;) uważam, że nie warto – ale jest zbyt duży szum turystycznych na temat tej wycieczki. Ale w Mirissie jesteśmy zakochani po uszy. Spędziliśmy tam zamiast 2 planowanych – 5 dni :))))

Reply
Ewa 26 listopada 2014 - 12:18

Poprawiłaś nam trochę humor – dzięki. ;) Z pewnością poszukamy ich gdzieś indziej.

Reply
Ewa 26 listopada 2014 - 10:26

o kurczę, jaka szkoda! ja uwielbiam wszelkie morskie stworzenia z naciskiem na walenie i rekiny, chyba bym się zapłakała w Waszej sytuacji ;)

Reply
Ewa 26 listopada 2014 - 12:16

Do łez nie doszło, ale nie był to nasz najlepszy dzień (delikatnie powiedziawszy;)). Choć "dzięki temu", mamy motywację do odwiedzenia kolejnych miejsc (jak na przykład wspomniane wyżej RPA). :)

Reply
Karol Werner 26 listopada 2014 - 10:26

Nieśmiały, mało się pokazał :D

Reply
Ewa 26 listopada 2014 - 12:23

Delfiny pokazywały się nawet dość śmiele, ale pozować do zdjęć nijak nie chciały ;)

Reply
balkanyrudej 26 listopada 2014 - 10:26

Oj od zawsze marzyło mi się zobaczenie wielorybów na żywo. Moja sympatia do tych zwierząt, narodziła się po zobaczeniu filmu "Uwolnić orkę". Wtedy uważałam, że wieloryb i orka to to samo ;)
W każdym razie mam respekt do tych zwierzaków i ogromny podziw :)

Reply
Ewa 26 listopada 2014 - 12:21

"Uwolnić orkę", to był faktycznie dość przełomowy film dla wielu osób, które miały okazję zżyć się emocjonalnie z tymi zwierzakami ;)

Reply
wkrainieteczy 26 listopada 2014 - 10:26

Ogladalam wieloryby w Mossel Bay (RPA) – niesamowite wrazenia, ni moglam od nich oderwac oczu. W Mossel Bay mozna je obserwowac ze skal, po podplywaja do samych klifow aby urodzic male. Niesamowity widok!

Reply
Ewa 26 listopada 2014 - 12:10

Mossel Bay – zanotowane ;) dzięki!

Reply

Ta strona korzysta z ciasteczek (cookies), dzięki którym może działać lepiej. Zamknij, akceptuję Zapoznaj się z polityką prywatności i plików cookies.