Christchurch po trzęsieniu ziemi

Nowa Zelandia | Christchurch – miasto zranione

autor Ewa
10 komentarzy

Ten moment, gdy wielkie marzenie właśnie się spełnia… znacie to uczucie? Najpierw mały zalążek, jakiś drobny impuls, który sprawia, że zaczynacie myśleć, wertować, stawiać sobie cel. Potem długa droga kombinowania, by do niego dążyć i nagle wszystko się urzeczywistnia. Trud ma zostać wynagrodzony. Całe to oczekiwanie wzmogło apetyt. Teraz trzeba już tylko pozwolić ponieść się losowi przez finał tego marzenia. Bajka! No właśnie, czy zawsze? Jak często rzeczywistość odbiega od oczekiwań?

Nowa Zelandia to był jedyny kraj na świecie, który znalazł się na identycznej pozycji dwóch niezależnych list. Nie byle jakich list, bo naszych. A pozycja szczególna, bo sam szczyt. Taka zabawa – w pewien szaro-dołujący, zimowy dzień – 24h na stworzenie małej wyliczanki państw świata, do których będziemy chcieli kiedyś dotrzeć. Dla ułatwienia, albo też zwielokrotnienia wypraw ;) ustalony został podział na kraje Europy oraz resztę świata. Po dziesięć. To był rok 2007, czyli około pięć lat przed naszą „wielką wyprawą”, ale dziś wydaje mi się, że gdyby nie ten pomysł – z pozoru niewiele znacząca lista marzeń – nie bylibyśmy tu gdzie jesteśmy teraz. Z takim bagażem podróżniczych doświadczeń. Beztroski pomysł; niby tak niewiele, a jednak bardzo dużo. Ogromnie!

Do rzeczy.

Jest pierwszy miesiąc 2013 roku. Lądujemy w Christchurch. Nowa Zelandia – marzenie! Miasto nie zostało wybrane przypadkowo, a z zamiłowania do architektury rodem z Wysp Brytyjskich. Neogotyk miał cieszyć oczy i duszę po kilku miesiącach tak daleko od domu. Ciekawa miejscowość z atrakcyjną katedrą, klimatycznymi pubami i piękną okolicą, wydawała się idealną bramą do kraju hobbitów, czy elfów. Dobre na start, a także na chwilę oddechu pomiędzy aktywnym poznawaniem okolic Melbourne oraz przemierzaniem wyśnionej Nowej Zelandii. Tylko gdzieś w tym wszystkim brakło informacji. Wiedzy o miejscu tu i teraz. Okazuje się że czasem nie wystarczą opinie osób, które kilka lat temu odwiedzały te tereny…

To poniekąd nasza wina, bo nie doczytaliśmy. Ale gdy najpierw człowiek ledwie znajduje czas na sen, pracując w kraju jak maszyna, a potem jak marionetka wpada na chwilę coraz to do nowego kraju, nie sposób nadążyć ze wszystkim. Bilety, trasa, mail, zwiedzanie, sen, jedzenie, bilety, wizy, blog, płatności, trekking, zdjęcia, obróbka, zakupy, bagaż, bilety…. W pewnym momencie przestaje się szykować do podróży czytając z wyprzedzeniem wszystkie możliwe informacje. Wchodzi spontan i klasykiem staje się zdanie: zobaczymy jak będzie – nie planujemy. Właśnie w taki sposób „wpadliśmy” do Christchurch. Z rozpędu…

A tu – buch! Jedziemy przez miasto, które albo dopiero się buduje, albo coś jest nie tak. Jedziemy z lotniska do hostelu drogą jak do Wyjców Wielkich, gdzie chyba jest koniec świata, albo jakiś krater, bo droga poprzecinana bruzdami i pęknięciami. W końcu jakoś dojeżdżamy. Okazały budynek z nazwą hostelu na szczęście stoi cały. Wchodząc, sytuacja się wyjaśnia już na korytarzu. Zdjęcia z katastrofy wiszą w dużych ramach, sąsiadując z wycinkami gazet. Czytamy pospiesznie i z lekkim niedowierzaniem. Trzęsienia ziemi! Kilka, o różnym nasileniu. Jedno z nich – choć nie najsilniejsze – zdecydowanie najgorsze.  W wyniku wstrząsu zginęło 185  ludzi… a miało to miejsce 22 lutego 2011 roku, czyli dwa lata wcześniej. Dwa lata! A miasto wygląda jakby to było niedawno…

Katedra w Christchurch po wstrząsach z 2011 roku

Dźwignąć się po takiej tragedii jest niezwykle ciężko, ale co my wiemy? Słysząc taką wiadomość w serwisie informacyjnym, człowiek myśli: o masakra, to straszne! Biedni ludzie… po czym wraca do pracy/zakupów/gotowania obiadu i myśli zaczynają krążyć nad naszym tu i teraz. Jednak kiedy po dwóch latach od takich wydarzeń staje człowiek kilkaset metrów od słynnej katedry (do której podejść nie sposób przez taśmy i rusztowania), można złapać doła jakich mało. Zresztą ona już nijak katedry nie przypomina. Wszędzie pęknięcia, rusztowania, koparki, gruzowiska, puste wyrwy między budynkami… coś podobnego widzieliśmy przejeżdżając przez powojenne bałkańskie miasta! Brak słów. Jest już prawie dwa lata później, a kraj nie wydaje się najbiedniejszy…

Swoją drogą, nieraz zastanawiałam się jak to możliwie, że taka informacja umknęła tak wielu osobom. Zarówno tym co Christchurch wcześniej odwiedzili, tym którzy zwiedzali inne miasta tego kraju, jak i tym, którzy się tam wybierali? O czym informowały media? Nasze kochane, wiarygodne media… Dziś można znaleźć pojedyncze artykuły na ten temat, ale wtedy pewnie zginęły gdzieś w tłumie samych negatywnych informacji przekazywanych nam na okrągło. Lub też znalazły się gdzieś na dole, pod innymi super ważnymi informacjami dnia. O tym, że premier krzywo zawiązał krawat na ważnym spotkaniu, że aktorka Klanu chyba jest w ciąży, bo się jej przytyło, a Kim Kardashian podcięła końcówki włosów i zmieniła tipsy?! Wtedy to chyba jeszcze nie czasy Kim –  niech będzie Britney Spears. Wszystko jedno. Grunt, że gdy napisaliśmy o tym na fanpage-u, wszyscy byli zaskoczeni. Bo w tym samym momencie, gdy nam „świat się walił na głowę”, bo: nie będzie kolejnego sezonu ulubionego serialu, chyba mamy dziurę w zębie, a rano czarny kot przebiegł drogę, to po przeciwnej stronie Ziemi, komuś zawalił się cały dom, niemal każdemu zginął ktoś bliski lub znajomy, a ukochane miasto stało się ruiną. Obłędnie refleksyjny był to dla nas czas. Dołujący i wyciszający.
Oczekiwania kontra rzeczywistość…

Miasto w ruinie - Christchurch
Pozostałości po zawalnonych budynkach
Niemal zabytkowe budynki w rusztowaniach
Skutki trzęsienia ziemi w Nowej Zelandii
Centrum Christchurch po wstrząsach z 2011 roku

Ale te kilka dni obfitowały nie tylko w smutne chwile. Budujące było to, jak konsekwentnie ten region dźwiga się do góry. Jak ludzie sobie pomagają i jak inne kraje mają wciąż swój udział w odbudowywaniu drugiego co do wielkości miasta Nowej Zelandii. Że atmosfera codzienności jest dość pozytywna, choć wciąż jakby wyciszona. Że czas leczy rany, a wewnętrzna siła stawia ludzi i miasto stopniowo do pionu. Że jednak te blisko 370 000 osób przeżyło!

A życie toczy się dalej - ogródek w restauracji
Odbudowana cześć miasta Christchurch
Montreal Street Christchurch
Pomnik przed biblioteką - Christchurch
Nowe Christchurch w 2013 roku
Christchurch - rzeka Avon i Most Pamięci

Spacerując po okolicy bardzo dużo rozmawialiśmy o marudnej naturze Polaków, którym często wcale nie jest tak źle i o tym w jak bezpiecznym miejscu jest nasz kraj pod kątem katastrof szalejących żywiołów. W tym samym czasie cieszyliśmy się każdym ładnym, odbudowanym, czy radosnym elementem Christchurch. Zachwycaliśmy owocami, które smakowały fenomenalnie, czystym powietrzem filtrującym nam płuca, życzliwymi ludźmi wszędzie dookoła i rewelacyjną promocją na pizzę, która mocno ratowała nasze finanse po Australii. ;)

Może pobyt nie zaczął się optymistycznie, ale nie wyszedł nam też na źle. Po kilku dniach w TAKIM miejscu, człowiek uczy się dystansu do wieeelu rzeczy i bardzo zmienia myślenie. Przestawia priorytety, pisze miłe listy do bliskich osób i tęskni za domem. Wyostrza zmysły i rozbudza wrażliwość na otaczającą go rzeczywistość…

Na dole hostelu stało pianino. Kilka dni nie miałam odwagi podejść, bo nie grałam wiele miesięcy, a tam wciąż ktoś siedział. Na koniec – gdy już zdawaliśmy pokój – przełamałam się i usiadłam. Po kilku dniach tak skrajnych emocji zasiąść do ukochanego instrumentu to trudne do opisania uczucie. Ale myślę, że jeśli czyta to jakiś muzyk, to wie o czym piszę. To był bardzo refleksyjny i osobisty kolaż utworów, które „weszły mi pod palce”. Nawet chwilowo zapomniałam, że nie jestem tam sama, dopóki nie skończyłam i nie usłyszałam braw za plecami… Pewnie przez grzeczność. ;) Ale zapamiętam tę chwilę na zawsze, bo stała się swego rodzaju osobistym pożegnaniem z tym miejscem…

Nowa Zelandia - Christchurch

10 komentarzy
0

Powiązane wpisy

Napisz co myślisz!

10 komentarzy

Anonimowy 16 lutego 2016 - 09:56

Bardzo osobiste.. ale miałam podobnie w Kambodży. Tyle że nie widziałam zrujnowanego miasta a ludzi, którzy "zbierali jeszcze plony" ludobójcy Pol Pota.. bieda, ubóstwo, bez dachu nad głową, seksturystyka wśród małoletnich, pedofile (niestety czuć to w powietrzu). Serce krajało mi się niemiłosiernie.. gdy obok mnie dodatkowo kroczył mój 3-letni synek mający z serca wszystko, co rodzice mogli mu dać. Tym tutaj nie do końca to było dane.. po pobycie, głównie w stolicy, jechałam dalej zdruzgotana emocjonalnie wierząc, że kiedyś będą żyć lepiej.. Asia/ Lisy w drodze

Reply
Ewa 18 lutego 2016 - 07:07

To ciekawe i mocno przejmujące. My nie byliśmy w stolicy Kambodży, ale nie spotkaliśmy się z tym co opisujesz… Ważne, żeby potrafić obserwować, wyciągać wnioski i starać się czynić świat lepszym zaczynając od nas samych. My cały czas wierzymy, że wszystko pójdzie w lepszą stronę, tylko stopniowo. Z tym że ludzi łatwiej zmienić niż żywioły. Chyba(!)…

Reply
Trzydziestka z VATem 16 lutego 2016 - 10:21

Pamietam, że Christchurch zrobiło na mnie niesamwite wrażenie. Czułam się tam jak w idealnym miasteczku z Truman Show. Dlatego każde trzęsienie ziemi o którym słyszę bardzo mnie dotyka. Mnie udalo się zobaczyć katedrę. A teraz żal czytać co nią się dzieje. Jeżeli chodzi o informacje to w natłoku innych spraw pewnie niektóre nam umykają. Ja akurat słyszałam o tych trzęsieniach a także o ostatnim parę dni temu.

Reply
Ewa 18 lutego 2016 - 07:10

My o ostatnich też, ale tamte jednak nam umknęły. Pewnie to też ma znaczenie, że jak już raz odwiedzisz jakieś miejsce, to bardziej osobiście do niego podchodzisz i wychwycisz nawet małą zajawkę w informacjach. A przy ogromie świata i szalejących żywiołach, niestety nie jest mało takich wiadomości…

Reply
Krystian 16 lutego 2016 - 10:39

Niestety wiele osób nie docenia tego co ma. Takie katastrofy i nieszczęścia dają dużo do myślenia i pozwalają cieszyć się "chwilami".

Reply
Ewa 18 lutego 2016 - 07:12

Zdecydowanie po takich refleksjach bardziej się docenia wiele rzeczy. Ciężko tu napisać "polecamy", ale na pewno warto cieszyć się każdymi dobrymi chwilami – tak jak piszesz :)

Reply
. 16 lutego 2016 - 10:48

Spełnianie marzeń to najcudowniejsza sprawa. Dotarłaś do takiego miejsca, wygląda źle po tym co sprawiła natura. Pobyt w takim miejscu to taka lekcja, miejsce do przemyśleń i do oceny. Tego co się ma i na co się narzeka.

Reply
Ewa 18 lutego 2016 - 07:14

Nasze marzenie faktycznie spełnione, a nawet rozbudzone, bo znów czekamy na okazję, by tam się dostać ;) A lekcja odrobiona sumiennie – gwarantujemy!

Reply
Ewa 16 lutego 2016 - 15:56

Dziwne, bo pamiętam relacje z mediów o trzęsieniu ziemi w Christchurch, pamiętam też informacje na blogach… Chciałabym wybrac sie do nowej Zelandii, może już w przyszłym roku mi się uda :)

Reply
Ewa 18 lutego 2016 - 07:17

Najwyraźniej inwestujesz czas w lepsze media ;) Życzymy powodzenia i oby udało Ci się tam wybrać, bo zdecydowanie warto!

Reply

Ta strona korzysta z ciasteczek (cookies), dzięki którym może działać lepiej. Zamknij, akceptuję Zapoznaj się z polityką prywatności i plików cookies.