Sri Lanka - zbieranie herbaty

SRI LANKA | informacje praktyczne

autor Ewa
2 komentarze

Podczas przygotowywania naszej ostatniej wyprawy, często i chętnie korzystaliśmy z relacji podróżniczych, zamieszczonych w poszczególnych edycjach książki Przez Świat. Jest to skarbnica wiedzy praktycznej i jeśli ktoś jeszcze nie zna, to szczerze zachęcamy do niezwłocznego zapoznania się z nią. :)

Podróżując przez cejlońską krainę, tym razem i my dokładnie notowaliśmy wszystko, by móc się podzielić najbardziej aktualnymi cenami, miejscami, czy innymi szczegółami. Tym samym „kopnął nas zaszczyt” i nasza relacja zakwalifikowała się do ostatniego tomu tej kolekcji (wychodzą co roku nowe). Ponieważ nie piszemy pod każdym postem szczegółowych informacji dotyczących kolejnych etapów, to postanowiliśmy zamieścić tutaj naszą opublikowana relację. Nie jest to łatwy do czytania, blogowy wpis, a typowy poradnik – od razu uprzedzamy. Ale wszystko jest zwięźle oraz konkretnie opisane i mamy nadzieję, że pomoże wielu osobom w przygotowaniach. Korzystajcie! :)

INFORMACJE PRAKTYCZNE

  • Termin: 21.01 – 12.02.2014 (22 dni)
  • Uczestnicy: Ewa i Romek
  • Przeloty: Katowice – Kijów – Dubaj – Kolombo – Dubaj – Kijów – Katowice (1900 PLN/os)
  • Wydatki: całość wyprawy ok. 10000 PLN/2 osoby (w przybliżeniu: noclegi: 1750 PLN, transport po wyspie: 1120 PLN, bilety wstępu: 900 PLN, loty: 3800 PLN, jedzenie i zakupy: 1650 PLN)
  • Wiza: wymagana, ale bez problemu do uzyskania poprzez internet (30 $), lub na lotnisku (35 $). Należy pamiętać o ważności paszportu (min. 6 miesięcy) i posiadaniu przy sobie biletu wylotowego
  • Waluta: rupia lankijska (LKR), kurs na początku 2014 r.: 1 USD = 127 LKR (1 PLN = 40 LKR)
  • Języki: urzędowe: syngaleski i tamilski, w kręgach turystycznych komunikatywny angielski (w większości przypadków)
  • Pogoda: styczeń i luty to środek gorącego sezonu dla Pd-Zach części wyspy, natomiast Pn-Wsch część jest pod wpływem monsunowym ze strony Zatoki Bengalskiej (jednak podczas naszego pobytu i tam było niemal bezdeszczowo, więc warto śledzić prognozę i nie rezygnować z zaplanowanych miejsc)
  • Bezpieczeństwo: ludzie są przyjaźni i zwykle uprzejmi, cenią też turystów za możliwość zarobku na nich, więc dbają o swoich klientów, ale trzeba uważać na kieszonkowców i przesadnych naciągaczy
  • Zdrowie: malaria – niewielkie zagrożenie, głównie na północy wyspy; denga – nieco większe ryzyko, ale wciąż stosunkowo niskie. Warto mieć ze sobą repelenty i obserwować zachowanie organizmu. Ogólnie rzecz ujmując – nie ma obowiązkowych szczepień, jednak dobrze jest zasięgnąć indywidualnej rady w punktach medycyny podróży.
  • Prawo jazdy: respektowane międzynarodowe prawo jazdy wydawane we własnym kraju (z tym że lepiej najpierw poobserwować miejscowy styl jazdy – tak bardzo odmienny od europejskiego)
  • Udogodnienia: internet 3G (dostępny w większości miejsc turystycznych), rozbudowana sieć bankomatów w całym kraju, wiele miejsc przystosowanych do transakcji kartami płatniczymi
  • Trasa: Negombo – Kolombo – Galle – Unawatuna – Ahangama – Mirissa – Matara – Ella – Nuwara Elija – Horton Plains – Kandy – Dambula – Sigirija – Polonnaruwa – Nilaveli – Trincomalee – Negombo

(linki w podtytułach prowadzą do naszych wpisów bardziej „blogowych” – z dużą ilością zdjęć i luźnej treści)

RELACJA Z PODRÓŻY

Dzień 1 / Kraków – Pyrzowice – Kijów

Na spotkanie z „Łzą Indii” wyruszamy z Krakowa. Z Dworca Głównego do Pyrzowic udajemy się busem Wizzair (45 PLN/os) o godz. 6:40. Stamtąd wylot do Kijowa (Żuliany) mamy o 10:45, gdzie – dzięki linii Wizzair – lądujemy planowo o 13:25. Ponieważ wieczorem mamy lot z innego lotniska, to szukamy przystanku miejskiego, by dostać się do centrum (nie ma bezpośrednich połączeń między portami lotniczymi). Znajdujemy go zaraz za postojem taksówek, gdzie wsiadamy w mały autobusik do Dworca Centralnego (2,5 UAH/os). Podczas poszukiwań kolejnego autobusu, wszystko – śnieg, deszcz, wiatr, mróz i nasze nie-zimowe ubrania „na cebulkę” dają nam tak w kość, że siadamy w pobliskim KFC na gorącą herbatę i posiłek, korzystamy z darmowego WiFi i udajemy się na autobus, który widać z okien restauracji. Skybus-y odjeżdżają stosunkowo często sprzed wejścia na dworzec Kijów Centralny, i jadą bezpośrednio na lotnisko Boryspol (40 UHR/os), na które docieramy (po niemałych korkach) w około półtorej godziny. Szykujemy się powoli na nocny lot z międzylądowaniem w Dubaju, który startuje o godz. 22:30, samolotem linii Emirates.

Dzień 2 / Dubaj – Negombo

Na lotnisku w Dubaju jesteśmy około 5 rano, a kolejny lot (tymi samymi liniami) zaplanowany jest na godz. 9:05. Zajmujemy więc wygodne leżanki (warto poszukać – są rozlokowane po całym lotnisku), gdzie można się zdrzemnąć, czy komfortowo usadowić i skorzystać z darmowego WiFi. Wylatujemy planowo i na Sri Lance jesteśmy na kilka minut przed godz. 15. Przy wyjściu wita nas kierowca z zarezerwowanego wcześniej hoteliku oraz cudownie upalne Słońce. Z niegasnącym uśmiechem na twarzy jedziemy wygodnym vanem do Negombo, gdzie będziemy mieli trochę czasu na zaaklimatyzowanie się w nowym miejscu. Pokój w Ocean View (sprawdź) jest skromny, z wiatrakiem, ale czysty i w pełni wystarczający (3800 LKR/noc). Położony jest kawałek od centrum miasta, ale nieopodal plaży i przy turystyczno-restauracyjnej ulicy, gdzie znajduje się tylko jeden bankomat w promieniu kilku kilometrów (ale jest i działa). Na kolację siadamy w jednym z lokali – Japan Lanka, gdzie dostajemy bardzo smaczne rice&curry (490 LKR) oraz ryż smażony z warzywami i krewetkami (400 LKR) z piwem (300 LKR) i sokiem ze świeżych owoców (200 LKR). Tam też postanawiamy – po raz pierwszy od dawna – iść spać bez wstawania na budzik.

Dzień 3 / Negombo

Pierwsza pobudka jest iście wakacyjna – budzimy się koło godz. 13. Romek idzie „zbadać teren” obchodząc Negombo, a ja szykuję śniadanie z pozostałego prowiantu i jeszcze trochę leniuchuję przed dwoma tygodniami planowanej objazdówki po wyspie. Potem udajemy się na drugie śniadanie do Pancake house, zamawiając naleśniki z bananami (390 LKR) i mieszanką owoców (440 LKR) z sokiem (230 LKR) i colą (80 LKR). Następnie idziemy na plażę i spacer po miejscowych sklepikach. Podczas obiadokolacji (rewelacyjny krab grillowany z czosnkiem za 900 LKR, fried rice – 450 LKR i 2x sok – 500 LKR) obmyślamy plan na kolejny dzień.

Dzień 4 / Negombo – Kolombo – Negombo

Tym razem pobudka o 6:30, by zdążyć podjechać na słynny targ rybny w Negombo (tuk tuk za 200 LKR), mieć okazję powdychać tę niezapomnianą woń, zrobić nieco fajniejszych zdjęć, porozmawiać z życzliwszymi Lankijczykami i przejść spacerkiem do dworca w centrum miasta (ok. 2 km). Po drodze można zobaczyć kilka ciekawych miejsc, zatoczek, portów i – przede wszystkim – życie codzienne mieszkańców. Przed samym dworcem uzupełniamy niedobór kofeiny (kawa 180 LKR) i wsiadamy w klimatyzowany, elegancki autobus do Kolombo (150 LKR/os). Niemal godzinna trasa przebiega najpierw powolnie przez miasto (z zatrzymywaniem co krok i nawoływaniem przez konduktora potencjalnych pasażerów), a dalej śmigając sprawnie autostradą. W Kolombo, przedzierając się przez część wielkiego bazaru Petta, udajemy się w kierunku ulicy Galle, przy której miał stać piękny Galle Face Hotel w stylu kolonialnym, z niezwykle urokliwą restauracją polową i widokiem na Ocean. Początkowo upieramy się na spacer, by móc możliwie dobrze poznać miasto, ale po ponad kilometrze – w największym upale oraz męczących spalinach od tłoczących się wszędzie pojazdów – łapiemy z rezygnacją tuk tuka pod hotel. Ten okazuje się być w trakcie remontu, co zaskakuje samego kierowcę, ale wzrusza ramionami i odjeżdża. Natomiast my – szukając alternatywy – odnajdujemy inne wejście do tylko częściowo remontowanego (jak się okazuje) budynku i zostajemy na mały, angielski obiad, w pięknych ogrodach (fish&chips, sałatka Cesar, piwo i dzbanek kawy – 2000 LKR z napiwkiem). Dalej wynajmujemy tuk tuka na godzinę czasu (300 LKR), by zawiózł nas pod hinduską świątynię Kadiresan. Ale po długiej wycieczce – pełnej spalin w nozdrzach – okazuje się że jest zamknięta, a muzułmański kierowca nie bardzo potrafi nam wytłumaczyć dlaczego. Robimy więc z daleka zdjęcie i wracamy powoli na dworzec, by wrócić do Negombo na kolację. Wsiadamy w dokładnie ten sam – klimatyzowany autobus, konduktor z uśmiechem wita nas słowami „hello friends” i kasuje znów po 150 LKR/os. Z dworca bierzemy tuk tuka pod hotel (200 LKR) i po ogólnym ogarnięciu się, idziemy obejrzeć zachód Słońca na plażę i kolację w Peacock Restaurant (dwa dania plus napoje – 1100 LKR).

Dzień 5 / Negombo – Kolombo – Galle – Unawatuna

Pobudka zaraz po wschodzie Słońca (ok. godz. 6 rano), bo opuszczamy zachodnią część wyspy i udajemy się na południe. Standardowo już tuk tuk na dworzec w Negombo (wytargowane 200 LKR) i wsiadamy w dobrze nam znany autobus do Kolombo. Na miejscu idziemy piechotą na dworzec kolejowy, bo pamiętamy drogę i jest nie dalej niż kilometr od autobusowego. Jednak tam okazuje się, że najbliższy pociąg do Galle jest za kilka godzin, a nam szkoda dnia, więc wracamy na dworzec autobusowy, by zorientować się jak wygląda kwestia pospiesznego transportu. Nikt nam nie jest w stanie pomóc, bo albo nie rozumieją, albo wskazują cały czas zwykły autobus międzymiastowy. Ale my nie chcemy jechać transportem, który zatrzymuje się co sto metrów i nagania ciągle to nowych pasażerów, tylko zależy nam, by dotrzeć autostradą szybko do Galle – nie mamy ochoty tracić całego dnia na przejazd nieco ponad 100 km. Ostatecznie ryzykujemy, by podejść w miejsce, które kiedyś mijaliśmy i wyglądało na dodatkowy dworzec autobusowy. Przechodzimy więc na drugą stronę ulicy i idziemy kilkaset metrów w kierunku przeciwnym do dworca kolejowego. Okazuje się, że jest to dworzec busowy, a że owe busy mają być „pospieszne”, to chętnie ładujemy się w odpowiedni (do Galle) i zajmujemy miejsca. Nasze plecaki położono na jednym siedzeniu za kierowcą, po czym dostajemy 3 bilety, czyli za każde zajęte miejsce siedzące. Trochę niezadowoleni, że nie powiedziano nam wcześniej o płatności za bagaże, decydujemy się wziąć je pod nogi, dzięki czemu cena wraca do dwuosobowej, czyli 590 LKR (295 LKR/miejsce). Jak się jednak okazuje, styl jazdy jest identyczny z autobusowym, czyli cała droga polega na naganianiu pasażerów, nawet gdy nie ma już miejsc siedzących, przez co podróż mocno się wydłuża. Z plecakami pod nogami, w upale i ścisku docieramy do Galle po trzech godzinach, skąd zmordowani jedziemy od razu tuk tukiem (400 LKR) do hoteliku w Unawatuna – Peacock Guest House (3000 LKR/noc). Standard przeciętny, pokój z wiatrakiem, ale położenie nad samą wodą i restauracja hotelowa z tarasem na Ocean, bardzo poprawia ocenę miejsca. Jedzenie smaczne i niedrogie ( rice&curry 480 LKR, sok 185 LKR).

Dzień 6 / Unawatuna – Galle – Koggala – Ahangama – Unawatuna

Po śniadaniu w hotelu (tosty z kawą lub herbatą 480 LKR/os) jedziemy tuk tukiem pod fort w Galle (400 LKR). Docieramy na samo upalne południe, co staje się przyczyną solennego postanowienia – nigdy więcej nie zwiedzamy nic w tych godzinach(!). Gdy spacerujemy uliczkami w stronę Latarni i wzdłuż wybrzeża, nie ma nawet skrawka cienia, więc dość szybko chowamy się pod parasolkami sympatycznej restauracyjki na dachu jednej z kamienic – w Mamas Galle Fort. Tam zjadamy lunch: thosai (350 LKR), banana fritters (400 LKR) z dzbankiem herbaty (225 LKR) i piwem (400 LKR). Dalej kierujemy się w stronę centrum Galle i na tuk tukowy postój, by dotrzeć do Unawatuna, bo chcemy jeszcze podjechać pod plażę z rybakami na palach (podobno najlepiej w godz. 15 – 17). Tuk tuk z hotelu do plaży w Koggala i z powrotem (z opcjonalnymi przystankami w wybranych miejscach) wytargowaliśmy na 1200 LKR. Jednak na miejscu okazuje się, że pale są puste i nagle – jak spod ziemi – wychodzą wyglądający na bezdomnych mężczyźni, którzy deklarują, że za 2 tys. rupii wejdą na pale do zdjęć. Mocno rozczarowani taką „szopką” pod turystów, nie decydujemy się na ten „występ”. Kolejni turyści zbulwersowani tak stawianą sprawą, również rezygnują z płacenia i wszyscy fotografujemy puste kije oraz Ocean. Widząc to, nasz kierowca załatwia z szefem, że bez dopłaty zawiezie nas jeszcze pod plażę w Ahangama, gdzie jest większa szansa na spotkanie autentycznych rybaków. Tam faktycznie trafiamy na łowiących, choć od razu podchodzi do nas mężczyzna informujący, że za darmo nie ma robienia zdjęć. Targujemy się na 500 LKR i nie dajemy naciągnąć, że skoro korzystaliśmy z dwóch aparatów, to wychodzi 1000 LKR. Płacimy więc wyjściowo ustaloną kwotę i odjeżdżamy. Po drodze kierowca (i zarazem kelner z hotelu – Pate) zabiera nas do swojego domowego ogrodu, gdzie częstuje kokosami i kawałkiem aloesu. W Peacock GH jemy obiadokolację (rice&curry, jako „specjalność szefa kuchni” kosztuje 700 LKR), wykupujemy rejs na oglądanie wielorybów na następny dzień (8200 LKR/2 os.) i idziemy spać.

Dzień 7 / Unawatuna – Mirissa – Unawatuna

Tym razem pobudka o 5-tej rano, bo 40 minut później wyruszamy spod hotelu do Mirissa. W porcie zostajemy skierowani do jednej z łodzi, którą – po dwugodzinnym oczekiwaniu na spóźnialską rodzinę prezydenta – wypływamy na pełną wodę. Pogoda jest kiepska, łodzią rzuca niemiłosiernie i po godzinie większość pasażerów zmaga się z chorobą morską. Po kilku godzinach natomiast, zmordowani turyści mają okazję zobaczyć kilka małych delfinów, jednak wielorybów nie udaje się spotkać. Do portu wpływamy bardzo rozczarowani, choć ja odczuwam ogromną przyjemność z możliwości postawienia nóg na stałym lądzie. Czeka na nas właściciel hotelu, który zaskoczony, że nie udało się zobaczyć wielorybów (na co dawał nam gwarancję), załatwia możliwość ponownego wypłynięcia na następny dzień, bez dopłaty za rejs. Romek, który nie wie co to choroba morska waha się, czy nie płynąć ponownie, jednak gdy okazuje się, że sam musi sobie organizować transport do Mirissy (co jednak znacznie zwiększa koszty i zmusza nas do zostania noc dłużej w Unawatuna), rezygnuje z tej opcji. Po powrocie do Peacock GH siadamy na obiad (ok 1200 LKR z napojami) i resztę dnia spędzamy na regenerującej drzemce i pływaniu przy plaży.

Dzień 8 / Unawatuna – Galle – Matara

Rano pakujemy się i jedziemy tuk tukiem za 300 LKR na dworzec kolejowy w Galle. Kupujemy bilety do Matara na 2 klasę, co kosztuje 80 LKR/os. Warunki w pociągu całkiem w porządku jak na tak niską cenę i do tego naprawdę szybko (po ok. godzinie) jesteśmy w Matarze. Tam piechotą kierujemy się na dworzec autobusowy, który jest w odległości około kilometra od kolejowego. Na miejscu dowiadujemy się o godziny odjazdu autobusów do Ella i postanawiamy zostać na noc gdzieś w okolicach plaży. Jednak – ku naszemu zaskoczeniu – nie ma w tym mieście za wiele takich hoteli, gdyż miejscowość nie jest specjalnie turystyczna, więc kierowca tuk tuka podwozi nas 500 metrów dalej pod Matara Rest House. Miejsce wygląda na drogie i ekskluzywne, więc chcemy jechać gdzieś indziej, ale podchodzi ktoś z obsługi i z ciekawości pytamy o cenę noclegu. Okazuje się, że są bardzo atrakcyjne, więc zaskoczeni od razu decydujemy się zostać w pokoju z wiatrakiem za 2700 LKR. Warunki bardzo dobre, kuchnia w restauracji wyśmienita i pięknie wszystko podane, zaskakująco spokojne i przyjemne miejsce nad samą plażą (która – nota bene – jest najładniejszą plażą jaką dotąd widzieliśmy na wyspie). Ceny dań są dość wysokie, ale warto (dania obiadowe w przedziale 500-900 LKR). Wieczorem spada ulewny deszcz, bo zbliżamy się na wschód wyspy, ale po dwóch godzinach przechodzi i idziemy jeszcze na spacer po miasteczku oraz małe zakupy w supermarkecie. Miasto, plaża, hotel, jedzenie, klimat i brak turystów podoba nam się w Matara tak bardzo, że decydujemy się zostać tam jeszcze jedną dobę.

Dzień 9 / Matara

Rano okazuje się, że nie ma już wolnych pokoi z wiatrakiem na najbliższą noc, więc przenosimy się do klimatyzowanego (4000 LKR) i po śniadaniu (550 LKR/os) idziemy na plażę i spacer po okolicy. Nieopodal jest mała wysepka na którą prowadzi klimatyczna kładka z plaży. Całość zaadaptowana została na świątynię buddyjską i naprawdę warto się tam przespacerować (wejście za wolny datek do puszki, obok miejsca na obuwie). Naturalnie trzeba pamiętać o zakrytych ramionach i kolanach, ale wystarczy owinąć się szalem i chustą zakryć nogi. Następnie idziemy jeszcze na miasto, w sklepie z alkoholami kupujemy lokalne piwo Lion (200 LKR/0,5l) i wracamy na obiadokolację do RH. Tutaj rice&curry wystawiany jest na zasadzie szwedzkiego stołu i nakłada się samemu dowolną ilość oraz wybrane dodatki, plus deser (wszystko to 700 LKR/os) na co decyduje się Romek, ja biorę sałatkę z kurczakiem i ananasem, podaną atrakcyjnie w połówce wielkiego ananasa i za tę wielką porcję sałatki płacę 450 LKR.

Dzień 10 / Matara – Ella

Pobudka o godz. 7 rano i po śniadaniu wsiadamy w autobus nr 31 do Ella. Odjazd jest punktualnie o 9:50 z pobliskiego dworca, a koszt biletu to 246 LKR/os. Już wiemy, że droga potrwa długo, bo poznaliśmy styl jazdy miejskich autobusów, a do tego wjeżdżamy w tereny górzyste i na trasie mamy sporo zawijasów. Po około dwóch godzinach trasy jest jeden postój pod sklepem z toaletą (10 min.). Po drodze mijamy też słynny wodospad Rawana, który faktycznie sprawia ciekawe wrażenie, więc planujemy tam wrócić później. Na miejsce docieramy ok. godz. 15. Ella okazuje się małym, turystycznym, ale spokojnym i klimatycznym miasteczkiem, gdzie życie toczy się dużo wolniej, niż w odwiedzonych dotychczas miejscach. Główna ulica to tak naprawdę same hotele i restauracyjki pod przyjezdnych, ale jest w czym przebierać i można bardzo dobrze zjeść. To pierwsze miejsce od przylotu na Sri Lankę, gdzie pijemy mocną, czarną kawę z ekspresu (standardowa, lankijska kawa jest bardzo lurowata i nieraz ma zabarwienie mocniejszej herbaty, dlatego gdy chce się dobrą, mocną kawę, to trzeba podkreślić to wyraźnie przy zamawianiu). Do niej bierzemy rice&curry z mięsem i rybą (680 LKR/os) i piwko, a za całość płacimy nieco poniżej 2 tys. LKR. Knajpka nazywa się Dream Cafe – naprawdę godna polecenia, choć nie najtańsza. Nocujemy w Shadow Inn, gdzie przekonujemy się, że im bliżej centrum wyspy, tym ceny za noclegi zaczynają zaskakiwać. Za pokój z trzeszczącym wiatrakiem i nie do końca czystą łazienką płacimy 4000 LKR. Jednak podoba nam się położenie w ogrodzie – z dala od dróg i zarazem 300 metrów od głównej ulicy miasteczka, więc zostajemy, bo dużo taniej nic tutaj nie znajdziemy. Wieczorem wracamy jeszcze do Dream Cafe na desery: tradycyjny lankijski „watalapp” za 220 LKR (smaczny, choć bardzo słodki) oraz ananasową tartę na ciepło z lodami za 250 LKR z dzbankiem herbaty (230 LKR). Do pensjonatu wracamy przed godz. 22, bo właściciele czekają na nas z zamknięciem drzwi…

Dzień 11 / Ella – Little Adam’s Peak – Rawana – Ella

Mamy jeden dzień i kilka punktów do odwiedzenia, więc wstajemy o 6:30 i idziemy na śniadanie (w cenie noclegu, ale zaskakująco duże i smaczne). Następnie szukamy Grand Ella Motel, gdzie można podobno z tarasu kawiarni podziwiać piękne widoki na okoliczne góry. Hotel jest praktycznie w samym centrum, ale tak sprytnie położony, że faktycznie widoki zachwycają. Siadamy na kawie z ciastkiem (duży dzbanek 360 LKR i 2 ciastka 300 LKR). Następnie tuk tukiem za 100 LKR jedziemy pod wejście na Little Adam’s Peak. Górka wydaje się niewielka, ale najpierw idzie się wzdłuż plantacji herbaty, a im wyżej, tym widoki piękniejsze i u samego szczytu ma się wrażenie, że wyszło się całkiem wysoko. Podejście jest dość łatwe (poza ostatnią partią dość stromych schodów), ale należy pamiętać o kremie na słońce, bo wiatr, pot i górskie powietrze zostawiają na skórze znaczne ślady nasłonecznienia… Po zejściu jedziemy znów tuk tukiem do miasta by coś zjeść, ale część restauracji jest zamknięta, więc z powodu bardzo dużego ruchu w tych otwartych, wracamy do stojącego nieco na uboczu centrum – Grand Ella Hotel. Tam zamawiamy półmisek grillowanych mięs i owoców morza dla 2 osób (1500 LKR), colę (100 LKR) i sok (180 LKR). Słońce już powoli chyli się ku zachodowi, ale my jeszcze szybko bierzemy tuk tuka do Rawany (800 LKR w obie strony) i Romek decyduje się na szybką kąpiel pod wodospadem. Choć stoi tam mała tabliczka informująca o tym, że może to być niebezpieczne, to wiele osób – zwłaszcza miejscowi – często korzysta z takiej kąpieli. Wieczorem idziemy jeszcze na miejscowy przysmak „rotti”, biorąc z miodem (250 LKR) oraz wołowiną (300 LKR) i decydujemy tam, że porannym pociągiem pojedziemy dalej – do Nuwara Elija.

Dzień 12 / Ella – Nanuoya – Nuwara Elija

Bezpośrednio po śniadaniu pakujemy się i podjeżdżamy tuk tukiem (100 LKR) na pociąg do Nanuoya, czyli najbliższą miejscowość przy Nuwara Elija z dworcem kolejowym. Wyjeżdżamy o godz. 9:23, całkiem wygodnym i bardzo długim pociągiem. Po blisko 3 godzinach niezwykle atrakcyjnej widokowo trasy, docieramy do celu. Tam zagaduje do nas niejaki Eddie, który za 800 LKR zawozi swoim vanem do NE. Początkowo zastanawiamy się, czy nie przepłacamy za przejazd dużym autem, bo może tuk tuk byłby tańszy, jednak droga okazuje się tak fatalna, wyboista i zakurzona, że ze współczuciem patrzymy na pojedyncze tuk tuki ginące w tumanach pyłu (ale trasa jest remontowana, więc z czasem może być coraz lepiej). Tym razem nie mamy rezerwacji na żaden nocleg, bo w internecie znaleźć można było jedynie bardzo drogie pokoje, a po przyjeździe często jest się zasypywanym atrakcyjnymi ofertami. Pytamy więc Eddiego (bo tak swobodnie mówi po angielsku, jak dotąd mało który Lankijczyk) czy nie zna jakichś niedrogich, fajnych miejsc. I choć pierwsze gdzie nas zabrał było daleko od centrum i z grzybem w łazience, tak drugie już okazało się bardzo trafione. W Glen Fall Resort płacimy 4500 LKR/noc, co jest bardzo dobrą ceną jak na położenie i do tego zawierającą śniadanie. Pokój jest wprawdzie malutki, ale w NE jest zaskakująco zimno, a nie ma ogrzewania, więc odpowiada nam jego wielkość. Decydujemy się zostać 2 noce, bo na następny dzień zamawiamy u Eddiego wycieczkę do Horton Plains, czyli tzw. „końca świata”. Zostawiamy woreczek prania do pralni (płatne od sztuki, w zależności od wielkości; nam wychodzi 800 LKR) i idziemy rozejrzeć się po mieście. Zjadamy w polowym barze – Restaurat Two – obiad (nasi goreng 500 LKR, kurczak z frytkami 700 LKR, mały sok 250 LKR, piwo400 LKR) i na kawę udajemy się do słynnego Grand Hotel. Miejsce godne polecenia, kawa z ekspresu przelewowego, piękny hotel i fajny widok na ogrody. Dalej kierujemy się do centrum (ceny do Victoria Park: dla miejscowych 60 LKR, a zagranicznych 300 LKR – oficjalnie napisane nad kasami…) kupujemy owoce, miejscowe smakołyki i wracamy do hotelu, bo czeka nas krótka noc.

Dzień 13 / Nuwara Elija – Horton Plains – Nuwara Elija

Pobudka o 4:30 i godzinę później jest już po nas kierowca. Nie jest to Eddie – co nas zaskakuje, bo zależało nam na jego komunikatywności – a jeden z jego kierowców, który bardzo słabo mówi po angielsku, wręcz tylko pojedyncze słowa. Sprawdza się więc opinia, że „jak czegoś na Sri Lance nie dopytasz, to zawsze możesz być rozczarowany”. Ale już trudno – wsiadamy w vana i jedziemy do parku. W drodze obserwujemy przepiękny wschód Słońca w górach i ok. godz. 7, powoli docieramy do bramy wjazdowej. Za wynajem vana z kierowcą (w obie strony) płacimy 4000 LKR, a opłaty wjazdowe, bilety i podatki to dodatkowo 5730 LKR. Droga „spacerku” jest długa, ale bardzo przyjemna i choć inaczej wyobrażaliśmy sobie sam „koniec świata”, tak okoliczności przyrody i miejsce odizolowane od spalin oraz zanieczyszczeń, warte jest odwiedzenia. Trzeba zabrać ze sobą prowiant, bo to jest kilka godzin do przejścia (ale z plastików można wnieść do parku jedynie butelki z wodą, tylko bez etykietek). Po południu zjadamy w hotelu obiad z kawą (1300 LKR/2 os.) i wynajmujemy hotelowego vana z kierowcą (3000 LKR), do podobno najlepszej fabryki herbaty w okolicy. Po drodze udaje nam się sfotografować z bliska zbieraczki herbaty, które chętnie pozują i równie chętnie wyciągają rękę po pieniądze za tę atrakcję. Na miejscu nasz kierowca załatwia zwiedzanie fabryki Mackwood z przewodniczką (darmowe), co kończy degustacja najbardziej popularnej herbaty (BOP) w kawiarni przy sklepie. Tam też robimy niemałe zakupy i wracamy do hotelu.

Dzień 14 / Nuwara Elija – Kandy

Po śniadaniu w hotelu pakujemy się i zostawiamy bagaże przy recepcji, a sami bierzemy tuk tuka do Sita Elija Temple za 1000 LKR (świątynia okazuje się spory kawałek od centrum NE). Przy wejściu dostajemy bilecik (100 LKR), za który otrzymać można błogosławieństwo podczas ceremonii. Do centrum wracamy na zakupy: przyprawy na targu, szafiry na kolczyki w sklepie jubilerskim z certyfikatem (za dwa małe kamienie – 1000 LKR[!]) i męską kurtkę North Face (4100 LKR). Następnie idziemy do hotelu po plecaki i z nimi już na dworzec, by udać się dalej do Kandy. Znów wsiadamy w ciasnego busa, ale tym razem wolimy dopłacić za bagaże na siedzeniu przed nami i przez to trzy miejsca kosztują razem 660 LKR. Po ok. 3 godzinach drogi (połowa to głównie serpentyny…) docieramy wieczorkiem do tej „kulturalnej stolicy Sri Lanki”. Bierzemy tuk tuka za 150 LKR do hotelu Charlton Kandy Rest (3000 LKR/noc), gdzie mamy rezerwacje na dwie noce. Od początku są problemy, bo mają bałagan w rezerwacjach, w końcu dostajemy kiepski pokój przy kuchni, bez okna i łazienki (generalnie wszystko w tym hotelu jest na „nie”, więc go nie polecamy), ale jesteśmy zmęczeni i postanawiamy zostać, bo cena jest przynajmniej przyzwoita. Na kolację idziemy do centrum. Siadamy w White House i decyzja ta jest bardzo trafiona, bo jedzenie po prostu pyszne (złote krewetki 550 LKR, hamburger z frytkami 320 LKR, espresso 300 LKR, cola 150 LKR i sok 170 LKR). Wracamy spacerkiem do hotelu.

Dzień 15 / Kandy

Rano jemy szybkie śniadanie z kawą (490 LKR/os), a następnie idziemy kupić bilety na wieczorny spektakl „Kandyjskich Tancerzy” (500 LKR/os) w Young Men Buddist Assocciation (No. 5 Rajaphila Mawatha, Kandy). Stamtąd przechodzimy spacerkiem do Świątyni Zęba Buddy, gdzie już koniecznie trzeba mieć zakrycie dla kolan oraz ramion i warto zabrać ze sobą skarpetki (obuwie zdejmuje się przed wejściem do kompleksu świątynnego i chodzi dalej po bardzo gorącej od Słońca posadzce). Cena to 1000 LKR/os i miejsce zdecydowanie warte odwiedzenia. Po wyjściu załatwiamy na następny dzień transport (w jedną stronę) do Polonnaruwa (z przystankami w Dambula i Sigirija) w biurze turystycznym obok świątyni – Travel Choice – za 10000 LKR. Przed koncertem jemy obiad w restauracji naprzeciw White House (makaron z owocami morza, ryż z wołowiną, sok i cola kosztują ok. 1300 LKR). W samym White House siadamy na małe espresso i idziemy obejrzeć prezentację miejskiego folkloru. Spektakl trwa około godziny i jest w pełni godny polecenia, bo choć jako muzykolog miałabym kilka uwag do niektórych wykonawców, tak uważam, że zawsze warto poznawać obce kultury, przynajmniej za pomocą takiej namiastki, jaką jest owe przedstawienie. Po zakończeniu – w drodze powrotnej do hotelu – spotykamy Lankijczyka, który proponuje zaprowadzić nas na miejską halę targową z m. in. „ciuchami światowych firm” po dużo niższych cenach (bo szyte są na wyspie). Jest nam to na rękę, bo słyszeliśmy, że Kandy, obok Nuwara Elija i Kolombo, jest najlepszym miejscem na takie zakupy. Na owej hali – w centrum miasta – kupujemy więc polówkę Ralpha Laurena (1200 LKR), słynne, miejscowe olejki i kilka dodatkowych drobiazgów na suweniry. Ten sam Lankijczyk prowadzi nas pod sklep z alkoholem, gdzie proponuje nam, byśmy się zaopatrzyli w piwko na wieczór i niezbyt subtelnie sugeruje, że też by się chętnie napił. Naturalnie kupujemy też dla niego, choć mamy wrażenie, że w sklepie nieco nas naciągają (800 LKR/2 piwa). Ale cen nie ma, więc machamy ręką, dziękujemy przedsiębiorczemu Lankijczykowi i po dodatkowych zakupach w supermarkecie, wracamy w miejsce noclegu. Tam pada prąd oraz internet, więc – ciesząc się, że to ostatnia noc w tym fatalnym hotelu – idziemy spać.

Dzień 16 / Kandy – Matale – Dambula – Sigirija – Polonnaruwa

Wstajemy ok. godz. 4 rano, bo na 6:00 mamy zaplanowany wyjazd spod hotelu. Jednak samochód nie pojawia się i gdy dzwonimy pod numer telefonu z wizytówki wszystko wskazuje na to, że ktoś pomylił dni i teoretycznie vana z kierowcą mamy zamówionego na kolejny dzień. Po dłuższych wyjaśnieniach wysyłają nam jednak kierowcę, no a wyjazd opóźnia się o godzinę. Po drodze do Dambula kierowca zatrzymuje się na szybkie zdjęcia przy ciekawszych świątyniach w Matale i okolicach, po czym dojeżdżamy na parking pod wielkiego Buddę, jeszcze przed południem. Do samych jaskiń trzeba podejść pod górę i bilety sprzedawane są praktycznie przed wejściem (1500 LKR/os). Po przejściu przez kolejne groty, wracamy na parking i kilkaset metrów dalej – w kierunku Sigiriji – zatrzymujemy się w jedynym okolicznym zajeździe, na późne śniadanie (700 LKR za tosty z frytkami i dzbanek kawy). Ruszamy dalej i pod słynną górą „szalonego władcy” jesteśmy ok. godz. 13. Jest bardzo gorąco, ale po obejrzeniu zacienionego muzeum, wcieramy w siebie sporo kremu z filtrem i ruszamy na pokonanie 853 schodów (Romek liczył). Początkowo jest ciężko, ale po minięciu fresków na ścianach większość odcinka jest zacieniona, dlatego podejście jest znośne. U góry widoki przepiękne, a już w trakcie wchodzenia, czy schodzenia jest co podziwiać. Cała ta przyjemność jest jedną z najdroższych do zwiedzania – 3900 LKR/os – ale zdecydowanie wartą poświęceń. Dalej jedziemy już prosto do Seyara Holiday Resort (sprawdź) w Polonnaruwa. Jest to miejsce polecone przez spotkanych w Kandy turystów z Polski i zdecydowanie polecamy kolejnym. Opłata za pokój to 4000 LKR/noc, ale z klimatyzacją i tradycyjnym śniadaniem, ogrodem wokół i bardzo ciepłą gościną w rodzinnym pensjonacie. Na powitanie dostajemy po soku owocowym i zamawiamy kolację, czyli rice&curry na dwie osoby, piwko i herbatę (1100 LKR). Zmęczeni bardzo aktywnym dniem, idziemy spać bez nastawiania budzika.

Dzień 17 / Polonnaruwa

Rano schodzimy na późne, syngaleskie śniadanie (cały zestaw miejscowych przysmaków, w cenie noclegu) po czym uzgadniamy, żeby zamówiono nam tuk tuka „z polecenia” na godz. 13 (za cenę 1500 LKR jest kilka godzin zwiedzania, max. do godz. 18.00). Sympatyczny kierowca, choć ze słabym angielskim, cierpliwie obwozi nas po całym zabytkowym kompleksie (bilety za wszystkie obiekty -3750 LKR/os). Zmęczeni, ale bardzo zadowoleni z wycieczki, wracamy do pensjonatu na kolację. Czeka na nas zamówiony rano makaron z miksem dodatków na 2 osoby oraz herbatą i piwem (całość 1100 LKR). Wieczorem w części jadalnianej korzystamy z internetu, zamawiamy na następny dzień (również z polecenia) transport do Nilaveli (obok Trincomalee), oraz rezerwujemy kolejne noclegi.

Dzień 18 / Polonnaruwa – Nilaveli

Po śniadaniu podjeżdża po nas lekko rozklekotany van, ale sami się na to pisaliśmy, bo targowaliśmy najniższą możliwą cenę (która i tak wg nas była spora – ostatecznie nasza trasa Polonnaruwa – Nilaveli to koszt 7500 LKR). Jednak to ostatnie dni na Sri Lance i nie chcemy tracić całego dnia na transport publiczny, który w tej części wyspy jest słabo rozbudowany. Odległość ok. 100 km pokonujemy w 3 godziny, co może uświadomić jak kiepskie drogi są miejscami na tej trasie i jak powoli jeżdżą kierowcy nawet wynajętymi samochodami (to akurat efekt azjatyckiego sposobu jazdy, czyli koniecznie-miej-oczy-dookoła-głowy!). W końcu docieramy do hotelu Shahira nieopodal plaży, który wygrywa – bez dwóch – zdań konkurs o „najgorszy hotel naszej wyprawy”. Kiepskie warunki pokojów, łazienki pełne ogromnych robaków wyłażących z rur, nieprzyjemny zapach i do tego kuchnia w restauracji fatalna z ciągle wybrakowanym menu (a jeśli już coś podają, to danie takie nie ma smaku – co jest wybitnym osiągnięciem w „królestwie przypraw”…). Co ciekawe, cena za noc wynosi 4900 LKR, czyli najwyższa jak dotąd w naszej podróży. Ale Nilaveli Beach słynie wśród Lankijczyków, jako najładniejsza plaża Sri Lanki, więc korzystają. Nieco podłamani, że zdecydowaliśmy się na internetową rezerwację w ciemno, idziemy na plażę. Jest ładna, ale najładniejsza – według nas – została w Matara. Niemniej jednak na tej plaży spędzamy trochę czasu i decydujemy się wykupić na następny dzień rejsik na wyspę – Pigeon Island – widzianą z plaży w Nilaveli (która to przyjemność kosztuje ok. 5000 LKR/2 os).

Dzień 19 / Nilaveli – Pigeon Island – Nilaveli – Trincomalee

Pobudka o 7:30 i godzinę później płyniemy już z plaży na wysepkę. Po wspomnieniu rejsu za wielorybami cieszę się, że tym razem płyniemy łodzią z silniczkiem, nie dłużej niż 10 min. Wyspa jest cudowna! Niewielka, ale bardzo ciekawa, woda przezroczysta i cieplutka, wszędzie leżą fragmenty rafy koralowej, a bardzo niedaleko brzegu są miejsca, gdzie pływają „snoorklujący” turyści, podziwiając tutejszą rafę pod wodą. Romek od razu bierze sprzęt, by dołączyć do fanów podwodnego świata, a ja zostaję na brzegu i cieszę się tym miejscem po swojemu. Spędzamy tam kilka cudownych godzin, ciesząc się ostatnimi chwilami nad Zatoką Bengalską. Pomimo, że jest to okres monsunowy z tej strony wyspy, pogoda jest idealna i nie zanosi się na szybką zmianę. Jednak po powrocie do Nilaveli – pomimo zamówionej dodatkowej nocy – decydujemy się uciekać z tego hotelu i rezerwujemy internetowo dwa miejsca na nocny pociąg z Trincomalee do Kolombo. Po posiłku, który z braku smaku trzeba było zalać ketchupem oraz sałatce owocowej z lodami (bez lodów, bo „nie ma na nie sezonu”…..?!) posypanej (bez pytania) dużą ilością cukru, pakujemy się i czekamy na tuk tuka na dworzec kolejowy. W tym czasie płacimy za dotychczasowy pobyt (i tutaj jedyny plus ze strony szefa hotelu – zwraca nam połowę kwoty za noc, której już u niego nie spędzimy). Tuk tuk do Trincomalee rusza o godz. 17 (800 LKR) i ponieważ mamy na tyle czasu, prosimy o podrzucenie do centrum miasta, by jeszcze zjeść coś smaczniejszego niż wcześniej. Trochę chodzimy i szukamy, bo to niedziela, miejscowość nie bardzo turystyczna (przez co z plecakami na plecach budzimy spore zainteresowanie), jednak wciąż nie możemy znaleźć jakiejś interesującej knajpki z jedzeniem. Dopiero po zapuszczeniu się między ulice z domami i dość ciekawych spotkaniach z miejscowymi ludźmi, zostajemy skierowani do niewielkiego baru, który wygląda całkiem schludnie, a jedzenie jest tanie i pyszne. Z Nawa Restaurant, gdzie za 300 LKR udaje nam się najeść i napić coli, bierzemy tuk tuka (100 LKR) na dworzec kolejowy. Z rezerwacją internetową idziemy bezpośrednio do wejścia na peron, gdzie pociąg już czeka. Ponieważ zamówiliśmy dużo droższe miejsca niż standardowo w pociągach – wagon „expo” – to mamy zapewniony posiłek, napoje, WiFi i rozkładane fotele. Taki bilet to 1900 LKR/os, ale za całą noc w drodze i sporo udogodnień – wg nas – warto. I wszystko byłoby super, gdyby nie kiepska jakość torów, co rzutuje dość znacznie na komfort jazdy. Gdy dostajemy kawę, to tylko 1/3 wysokiego kubka, a i tak nieco się rozchlapuje. Jednak zmęczenie zmaga nas tak, że spokojnie przesypiamy resztę trasy (ogólnie opcja transportu godna polecenia, choć dobrze jest zabrać aviomarin jeśli ktoś zwykle potrzebuje).

Dzień 20 / Kolombo – Negombo

Na stacji głównej w Kolombo jesteśmy 10 minut przed 5 rano. Dobrze nam już znaną drogą tuptamy na dworzec autobusowy, podziwiając jak to miasto już teraz budzi się do życia, choć jeszcze niemal godziny brakuje do wschodu Słońca. Klimatyzowany autobus do Negombo stoi już z częścią pasażerów na stanowisku. Ruszamy ok. 5:30 i choć mocna klimatyzacja daje nam w kość, to i tak większość trasy drzemiemy. Na miejscu wsiadamy w tuk tuka (200 LKR) pod zarezerwowany Marine Tourist Guest House (sprawdź), ale niestety nie mają jeszcze wolnego pokoju, więc musimy czekać na swój, który dostępny będzie dopiero od godz. 13. Wyglądamy chyba na bardzo zmarnowanych, bo stróż w GH proponuje nam siąść w lobby i przynosi gorącą herbatę. Jesteśmy dokładnie obok hotelu, gdzie spędziliśmy trzy noce po przylocie na wyspę, więc czujemy się w tych rejonach „jak w domu”. Dlatego zostawiamy plecaki i idziemy poszukać ulubionych knajpek, by zjeść śniadanie z kawą, ale tutaj miasteczko dopiero budzi się do życia i jeszcze nie ma otwartych jadłodajni. Dlatego włóczymy się jakiś czas plażą, aż w końcu zaraz po godz. 8 siadamy w Pancake House (naleśniki x2, sok i kawa – 1200 LKR) i wracamy do GH sprawdzić, czy coś wcześniej się nie zwolniło. Gdy okazuje się że nie, decydujemy się pojechać jeszcze raz do centrum Negombo na pocztę i ostatnie zakupy, bo w nadchodzącą noc mamy lot powrotny. Łapiemy tuk tuka pod pocztę (250 LKR), wysyłamy pocztówki i ruszamy po sklepach z lankijską muzyką oraz straganach z przyprawami, po czym wracamy do hotelu by się umyć i przespać choć kilka godzin. Drzemka jest krótka, bo na koniec chcemy skorzystać z jeszcze jednej zalety Sri Lanki – masaży – ale okazuje się, że wybrany salon zamykany jest przed wieczorem i jeśli nie zdecydujemy się od razu, to możliwość przepada. Dlatego wstajemy szybko i zostajemy podwiezieni do kompleksu spa na obrzeżach miasteczka – Jasmin Villa Ayuverda Resort (2100 LKR/os masaż całego ciała). Cali wytłuszczeni acz szczęśliwi, idziemy jeszcze w drodze powrotnej dokupić srebrną herbatę na wagę i kilka drobiazgów ręcznej roboty, w sklepikach przy głównej ulicy. Udaje nam się sporo potargować, bo tłumaczymy, że nie mamy już za wiele rupii i raczej wszyscy spuszczają cenę „na pożegnanie”. Po wszystkim siadamy na obiadokolację w naszej pierwszej restauracji po przylocie – Japan Lanka i bierzemy dokładnie ten sam zestaw co kiedyś, czyli rice&curry, ryż z krewetkami i warzywami, sok i piwo, za co płacimy 1300 LKR. Po zjedzeniu wracamy do hotelu na prysznic i drzemkę, po czym pakujemy wszystko już pod kątem podziału bagaży do samolotu. O 24:15 czeka na nas – na hotelowym parkingu – samochód z kierowcą na lotnisko.

Dzień 21 / Dubaj – Kijów

Lot do Dubaju (liniami Emirates) ma odlecieć o 2:55, więc na za bramkami, mamy jeszcze trochę czasu na ostatnią, miejscową herbatę. Wylatujemy planowo i o godz. 6 rano jesteśmy na lotnisku w Emiratach Arabskich. Tam do 17:10 mamy czekać na kolejny lot, więc udajemy się do stoiska linii Emirates po darmowe bloczki na ciepły posiłek (dostępny w różnych restauracjach lotniska). Dalej szukamy wolnych leżanek, na których drzemaliśmy poprzednim razem i idziemy spać na ok. 3 godziny. Śniadanie jemy na własny koszt (za 2 zestawy z kawą w McDonaldzie płacimy kartą kredytową – ok. 45 PLN), a bloczki zostawiamy na późniejszy obiad. Lotnisko jest ogromne i bardzo atrakcyjne, więc pomimo wielu godzin czasu, trudno się na nim nudzić. Obiad odbieramy w pizzerii (Romek) i w sushi bar (ja), po czym planowo wylatujemy do Kijowa. Na Boryspolu jesteśmy ok. 20:30, więc jedziemy Skybusem do centrum i tam, nieopodal dworca Kijów Centralny, mamy zarezerwowany nocleg w Iris Hotel (sprawdź) (323 UAH). Hotelik bardzo przyjemny, choć niełatwo tam trafić i obsługa kiepsko mówi po angielsku (a i po polsku nie bardzo można się dogadać). Jednak w końcu mamy okazję położyć się wygodnie w łóżku na całą noc i to jest coś, co bardzo cieszy po dwóch nocach spędzonych w drodze.

Dzień 22 / Kijów – Pyrzowice – Kraków

Śniadanie jest w cenie, więc zjadamy w biegu tosty z kawą i jedziemy taksówką na lotnisko Żuliany (50 UAH). Bez większych przeszkód wylatujemy planowo o 9:35 do Pyrzowic pod Katowicami. Przed godz. 11 (polskiego czasu) jesteśmy w Pyrzowicach i wsiadamy w najwcześniej jadący bus Wizzair-a do Krakowa. Wprawdzie mamy rezerwację na później, ale kierowcy nie robią problemów, by zabrać się wcześniejszym. Ponad godzinkę później jesteśmy w domu.

Podsumowanie

Wyspa jest bardzo ciekawym miejscem, mającym wiele pięknych terenów i zabytków, jednak za dosłownie wszystko trzeba tam zapłacić i często są to ceny bardzo wysokie. Prawie nie ma hosteli (nieliczne okazje) i jak trafnie powtarzają przybywający tam turyści – nie jest to miejsce dla backpackerów. Na wyspie alkohol – poza lokalami – można kupić tylko w specjalnych, okratowanych sklepach, nie ma opcji w standardowym spożywczym, czy supermarkecie i jest dość drogi. Warto zwracać uwagę na często doliczane do rachunków napiwki, a gdy nie są doliczone, to pamiętać, by jednak coś od siebie zostawić (kelnerzy zwykle do bogaczy nie należą). No i trzeba się targować – zwłaszcza o transport – bo nieraz przesadzają z podejściem do turysty, jako do „worka pieniędzy z zachodu”.

2 komentarze
0

Powiązane wpisy

Napisz co myślisz!

2 komentarze

Anonimowy 2 stycznia 2016 - 08:57

Dzięki za tak szczegółowo przedstawioną wyprawę. Cenne informacje – na pewno się przydadzą :)

Reply
Ewa 19 stycznia 2016 - 15:03

Super! Brzmi jakby to miało być jakoś tak namacalnie niedługo…;) powodzenia!!!

Reply

Ta strona korzysta z ciasteczek (cookies), dzięki którym może działać lepiej. Zamknij, akceptuję Zapoznaj się z polityką prywatności i plików cookies.