Bangkok, łodzie na Chao Phraya

Tajlandia | Bangkok – pierwsze spotkanie

autor Ewa
2 komentarze

Na lotnisku zimno. W nadziemnym metrze – dumie Bangkoku – zimno. Klima…

Wysiadamy z metra i… odlot! Powietrze i temperatura przynoszą na myśl pomieszanie sauny z basenem, czyli rajski upał i potężna wilgotność w powietrzu. Yeahh! Jesteśmy w „ciepłych krajach”!! :D Tylko te plecaki w tym upale wydają się takie ciężkie… i z każdym krokiem coraz cięższe i cięższe… a tu nie wiadomo w którą stronę się udać. Tzn. niby wiadomo, ale tłum ludzi, wielkie skrzyżowania, masa różnego rodzaju pojazdów, korek, wiadukt… zero nazw ulic, czy informacji kierunkowych. Stać się nie da, bo ciężko i upalnie, a ludzie napierają ze wszystkich stron, potrącając zagubionych podróżników ;) lepiej szukać idąc… i idąc……..STOP!

[Rada od nas: gdy przyjeżdżasz do kraju z ruchem lewostronnym, nie wystarczy popatrzeć tylko w lewo, by wejść na ulicę!
Rada dodatkowa: gdy jesteś w Azji – miej oczy dookoła głowy (!!) zanim opuścisz chodnik ;)].

Co ciekawe, nikt tu nie trąbi złośliwie, wywijając pięścią ze spojrzeniem: „jak idziesz baranie?!” tylko uśmiecha się z lekkim rozbawieniem i przepuszcza, a klakson zwykle służy do celów informacyjnych: uwaga jadę! Zdecydowanie te kraje są bardziej wyluzowane od znerwicowanych Europejczyków ;)

Przy takim oszołomieniu, upale i obciążeniu, najlepsze jest co? WODA! :D ale w sumie nie o tym chciałam…;) najlepiej jest usiąść spokojnie, napełnić żołądek, uzupełnić płyny i ustalić co dalej. [W Bangkoku dobrze jest też przeczekać korki, a poza tym prawdziwe życie i tak zaczyna się dopiero po zachodzie słońca;)]. Miejsce do tego znaleźliśmy genialne! Wielka – przyjmijmy umowną nazwę – restauracja pod zadaszeniem, z ogromną ilością stołów, a na każdym palnik do samodzielnego przygotowywania potraw. W środku tej jadłodajni połączone stoły z bardzo dużym wyborem surowych kawałków mięs, ryb, owoców morza, grzybów, warzyw, owoców, sałatek, surówek, deserów, wszystko albo do przygotowywania na ogniu, albo już gotowe do jedzenia. Fantastyczna sprawa!! Owy palnik skonstruowany jest tak, że można na nim układać składniki jak na grillu, lub inne gotować w wodzie po bokach.

Jedzenie w Tajlandii, kociołek

Dlatego nakłada się co i na ile ma się ochotę i to wszystko je i przyrządza do woli, za całe 9 zł od osoby :))) to była uczta!! Całe grupy ludzi przychodzą tam i wspólnie spędzają czas kucharząc, zajadając i dyskutując w absolutnie nam nieznanym języku. ;) A język mają piękny! Bardzo śpiewny i kojarzący się ze sposobem mówienia Jodie Forster w jej fenomenalnym filmie Nell.

W każdym razie, po takim lunchu nie trudno zebrać siły, by podążać dalej przez Bangkok w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Nawet plecaki jakieś takie lżejsze się wydawały ;)

Szukasz praktycznych informacji o Bangkoku? Zajrzyj do wpisu >> Bangkok | Co warto wiedzieć o stolicy Tajlandii

Tajlandia jest jednym z najtańszych krajów Azji dla Europejczyka. Jedzenie jest niedrogie, noclegi przystępne, a owoce i soki super tanie! To istny owocowy raj dla tych, którzy kochają tego typu witaminki. Różnorodność ich jest ogromna, do tego zwykle są obrane i pokrojone np. w kostkę – odlot! Soki wyciskane są na poczekaniu, lub na bieżąco dokładane i wciskane w górę lodu na stoisku. Są wszędzie! No i ryby i owoce morza… kolejne pole do popisu zróżnicowania i niskich cen. Bajka!

Targ miejski w Bangkoku, ryby
Owoce i soki na ulicach Bangkoku
Pieczone banany na targu, Tajka

Co ciekawe, o Tajlandii pozytywnie wypowiadali się wszyscy z kim tylko rozmawialiśmy (i kto tam oczywiście był). Nastawiliśmy się więc do niej na zasadzie „komerchy”, ale ciepło i po drodze, no to jedziemy. Ależ błąd! Tajlandia jest wspaniała! Sam Bangkok, który jest po prostu wielkim, zatłoczonym miastem ma swój klimat i potrafi się podobać. Ludzie przyjaźni, temperatura wysoka, jedzenie pyszne i tanie, raj dla pożeraczy ryb czy owoców… no za co go tu nie kochać?? ;) Poza Bangkokiem to samo, tylko mniej spalin i więcej pięknych plaż oraz cieplutkiej wody… ach!…:)

Ale nie zapominajmy o zabytkach. Jest ich naprawdę sporo. Przede wszystkim wiążą się z kultem bogów i pokazują nieprawdopodobną mieszankę religijną mieszkańców. Najłatwiej, choć jedynie dość oglądowo, można to zobaczyć przemieszczając się tramwajem wodnym – wzdłuż rzeki – gdzie po obu jej stronach widać całą kwintesencję miasta. Różnorodne świątynie – chyba wszystkich najpopularniejszych religii świata – domy mieszkalne, ekskluzywne hotele, przystanie rybackie, targi, zapadnięte chaty, parkingi nad samą wodą… Aż trudno spamiętać, ale jest tam chyba wszystko! Naturalnie cena biletu na wodny tramwaj nie jest wysoka, dzięki czemu także mieszkańcy poruszają się nim przez miasto, bo jest to świetny sposób na omijanie potężnych korków i przemieszczanie się jakby „na skróty” ;)

Generalnie wg nas, Europejczyk czuje się tam znacznie lepiej niż w Chinach, bo przede wszystkim większość ludzi mówi po angielsku, przynajmniej w stopniu minimalnym, ale wystarczającym. Dużo miejsc jest dostosowanych do turystów, czy lepiej opisanych. Ludzie są mniej rozkrzyczani i czystość tego kraju jest na wysokim poziomie. Osoby sprzedające jedzenie na ulicach co chwilę myją ręce, a to jedzenie jest przepyszne!!! Na czerwono oznaczone to co ostre dla nas :D a jak nie, to widząc „białego człowieka” ostrzegają od razu. :) Oduczyliśmy się jadać kanapki na śniadanie, tylko wychodziło się dwa kroki poza hotel i na poczekaniu zamawiało smakowicie przyrządzane jedzonko. Przykładowo, stała sobie pani z wokiem i pokazywało się jej co ma tam wrzucić i razem usmażyć ze składników z miseczek. Moje ulubione śniadanko to: dwa jajka i posiekane składniki, czyli cebulka, grzybki, pomidorek, papryka (słodka!), mięsko, marchewka, coś co do dziś nie wiem co to było, ale dobre:)), do tego jakieś sosy i przyprawy [no spicy!;)]. Cała taka mieszanka lądowała na dużej porcji ryżu, przygotowanego wcześniej w styropianowym opakowaniu i do tego dochodził mały woreczek lekko ostrego sosu. Wszystko to za niecałe 3 zł! Brzmi jak jajecznica? Oj, smakowało duużo lepiej i było dużo większe! Taki prawie obiad.;) No po prostu cud, miód i orzeszki!:D

Wracając jeszcze do Europejczyka w Bangkoku, to jest tam taka ulica: Khao San Road, która cała jest przeznaczona głównie dla turystów spoza Azji. Można tam dostać wszystko. Od pamiątek, przez szyte na miarę garnitury, stroje kąpielowe, torebki, jedzenie, aż po wycieczki po Tajlandii i nie tylko. Tam też kupiliśmy transport przez granicę do Siem Reap w Kambodży, o czym będzie następny wpis :) Można tam nabyć niesamowite rzeczy i rozpaczać, że pojechało się w podróż „dookoła świata” z plecakiem, który i tak już jest za ciężki i niczego za bardzo stamtąd się nie zabierze…:(
Za to jest powód by tam wrócić! :D

Z zabytkowych miejsc, których raczej się nie pomija w Bangkoku, my odwiedziliśmy dwa, przechodząc przez nie dość dokładnie. Natomiast z zewnątrz obejrzeliśmy jeden, bo był wielki, a nie mieliśmy sił na takie potężne pałace jak ten poniższy. Królewski ;)

Pałac Królewski w Bangkoku

Bardzo ciekawa jest świątynia Wat Pho, która jest dość rozległa, ma sporo interesujących miejsc, zakamarków, posągów i innych trudnych do nazwania fragmentów architektury ;) Najciekawszy natomiast w niej jest Wielki Spoczywający Budda, który jest naprawdę wieeeeeelki i faktycznie leży sobie zadowolony i patrzy na wszystkich z góry. Wrażenie kolosalne ♪♫ :D [w dokładnym tego słowa znaczeniu;)]. Warto się tam przejść :)

Pagody w Bangkoku w świątyni Wat Pho
Posągi w świątyni Wat Pho
Wielki Leżący Budda w Wat Pho - Bangkok
Wat Pho, rząd posągów i Ewa
Masaż tajski w rzeżbie - Wat Pho

Natomiast moja ukochana świątynia w stolicy Tajlandii, to Wat Arun. Piękna! Wysoooka, z masą schodów, ogromem rzeźb i zdobień (właściwie to z nich się głównie składa), nieprawdopodobnie klimatyczna! Każdy uparcie wspina się coraz wyżej (panorama miasta – rewelacja!), ale nie każdy ma odwagę patrzeć za siebie w dół. A zejście? To już wymaga spooooro odwagi! Niektórzy schodzą tyłem, inni patrzą tylko pod nogi mocno pochylając głowy, ale każdy, ale to każdy bardzo mocno trzyma się barierek! Bo nawet bez lęku wysokości, stojąc u góry można się go nabawić :D Schody im wyżej, są coraz bardziej strome i wysokie, a zdjęcia niestety nijak tego nie oddają… Ale możecie wierzyć: stanąć u góry – bezcenne! A zejście na dół, to bardzo duży krok w kwestii pokonywania swoich lęków. Absolutnie polecam!!
…Wat Arun, Bangkok, Tajlandię… wszystko! :)

Wat Arun - widok z rzeki Menam w Bangkoku
Opoka świątyni Wat Arun
Wat Arun, schody i Romek
Moneta na szczęście przy Wat Arun
Widok na Bangkok z Wat Arun

2 komentarze
0

Powiązane wpisy

Napisz co myślisz!

2 komentarze

Placek Zostaje w domu 28 września 2015 - 09:53

Mam nadzieję że zanim dotrę się do Tajlandii coś zabytkowego w niej jeszcze zostanie. Zdaje się, że fala turystów zadeptuje to co cenne i fala ta raczej będzie się powiększać niż maleć.
Bardzo inspirujący wpis, zwłaszcza opis zderzenia oczekiwań z rzeczywistością. Tropiki jednak nie wszędzie oznaczają to samo :) Pozdrowienia! Marta

Reply
Ewa 28 września 2015 - 12:19

Dotrzeć warto kiedykolwiek, bo nie tak łatwo zadeptać to, co przetrwało już niejedno, a Tajowie dbają o swoje dobra dość dobrze ;) Trudno nam też krytykować ruch turystyczny, gdy samemu depta się po wszystkich zabytkach, ale na pewno trochę szkoda że tak to wygląda… ciężki temat. Również pozdrawiamy :)

Reply

Ta strona korzysta z ciasteczek (cookies), dzięki którym może działać lepiej. Zamknij, akceptuję Zapoznaj się z polityką prywatności i plików cookies.